Mam ją także, gdy dane jest mi odwiedzić kraje położone na zachód od Wisły. Na pierwszy rzut oka widać, jak bardzo w Polsce poprawiły się drogi i chodniki, a także, że jest czyściej i schludniej.

Włodarze miast zaczynają rozumieć, że ich rozwój zależy już nie tylko od zapewnienia miejsc pracy, ale także od jakości życia. A ta zaczyna się od komfortu miejsca, w którym żyją mieszkańcy i ich dojazdu do pracy, a kończy na tym, jak spędzą swój wolny czas. Dlatego mamy wysyp ścieżek rowerowych, siłowni w parkach czy letnich plaż nawet tam, gdzie nie ma dostępu do morza. Miasta inwestują w hale widowiskowe, jak ta Gliwicach, która ma ruszyć na początku 2017 r. Przybywa też basenów. Przykładem mogą być trzy kryte, które w ciągu najbliższych dwóch lat powstaną w Katowicach. Rosnąca liczba basenów sportowych świadczy o tym, że samorządy zaczynają wyciągać wnioski po fali boomu na drogie w utrzymaniu aquaparki.

Co ważniejsze, przybywa miast, które inwestując, wsłuchują się w głos mieszkańców i umożliwiają im udział w w planowaniu wydatków. Fundacja Instytutu Myśli Innowacyjnej na portalu budzetyobywatelskie. pl podaje, że w 2015 r. łącznie wszystkie polskie samorządy przeznaczyły na budżety obywatelskie, zwane też partycypacyjnymi, niespełna 284,5 mln zł. W 2016 r. kwota ta wyniosła ok. 318,5 mln zł. Za sumą tą stoją liczne, często niewielki projekty, które zmieniają życie w dzielnicy, a czasami tylko na jednej ulicy. Ich dodatkową wartością jest fakt, że zintegrowały i zachęciły do działania zwykłych obywateli, a urzędników skłoniły do tego, by na świat nie patrzeć jedynie z perspektywy własnego biurka (co cieszy tym bardziej, że takiego podejścia wciąż jest dużo w naszej administracji).

Poczucie, że w Polsce sporo zmieniło się w ostatnich latach na lepsze, nie oznacza, że nic już nie mamy do zrobienia. Lista tego, co należałoby zmienić jest długa. Wysokie miejsce zajmuje na niej chaotyczna rozbudowa miast, które za jakiś czas - mimo wysiłków samorządów i mieszkańców - staną się jednak miejscami dalekimi od komfortowych siedlisk.

Brak planów zagospodarowania przestrzennego, a czasami po prostu jasnej wizji, sprawia, że Polska rozwija się pod dyktat deweloperów. Przez to miasta stają się zlepkiem przypadkowych inwestycji, a w efekcie życie mieszkańców zwyczajnie się pogarsza (np. przez korki na osiedlowych uliczkach, w których co rano stoją mieszkańcy dojeżdżający do pracy). Marzą mi się czasy, gdy Polscy – i to zarówno urzędnicy, firmy, jak i zwykli obywatele – zrozumieją, jak ważna jest estetyka i poczucie smaku. Że czasami mniej znaczy po prostu lepiej. Dotyczy to zarówno bilboardów, reklam, jak i kształtu domów i kolorów ich elewacji.