Proszek do sporządzania roztworu leku immunosupresyjnego dla dzieci po przeszczepach, który jeszcze w zeszłym roku kosztował 3,20 zł, w styczniu 2017 r. zdrożał do 316 zł, w maju kosztował już 558 zł, w lipcu 666 zł, we wrześniu 702 zł, a w listopadzie 785 zł.
– Dlaczego pozwala pan na to, by rodzice dzieci po przeszczepach, którzy walczą codziennie o ich życie i chronią je przed konsekwencjami przeszczepu, płacili tyle za lek? – pytał w środę poseł Bartosz Arłukowicz, przewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia i były minister zdrowia.
Marcin Czech, wiceminister zdrowia odpowiedzialny za politykę lekową, odpowiedział, że resort wynegocjował z producentem leku nieodpłatne podawanie leku w tej postaci dzieciom w szpitalach.
– Ze względu na ceny referencyjne między krajami trudno przekonać międzynarodowego gracza, by obniżył cenę. Gdybyśmy próbowali stworzyć odrębną grupę limitową, byłoby to przeciwko mechanizmowi ustawowemu. Możemy sobie wyobrazić, że w całym systemie pojawia się, mówiąc biznesowo, różnicowanie leków ze względów na ich formę – dodał wiceminister.
– Chce mi pan powiedzieć, że dla Ministerstwa Zdrowia priorytetem jest regulacja ustawowa? Co ma zrobić matka dwuletniego dziecka po przeszczepie, której resort mówi, że lek w syropie kosztuje 780 zł z powodu utrzymywania stabilności ustawowej? Podawał pan kiedyś tabletki dwuletniemu śmiertelnie choremu dzieciakowi leżącemu w łóżku? Pan jest w ministerstwie po to, by regulować system, a nie wpasowywać się w jego mechanizmy – odpowiadał Czechowi Bartosz Arłukowicz.