We wtorek w sejmowej Komisji Ochrony Środowiska odbędzie się pierwsze czytanie projektu nowelizacji prawa wodnego. Posłowie PiS proponują, by to same gminy decydowały, czy chcą wprowadzać do studiów kierunków zagospodarowania przestrzennego oraz do miejscowych planów zapisy z map przeciwpowodziowych czy nie.
Obecnie prawo nie pozostawia im wyboru i nakazuje, by mapy uwzględnić w planach do kwietnia 2018 r. Gminy przeciwko temu ostro protestują. Okazuje się bowiem, że mapy obejmują także tereny, które do tej pory nie były zalewowe. Gminy nie będą więc chciały brać ich pod uwagę, bo to grozi paraliżem inwestycyjnym, a poza tym sporo kosztuje.
– Z map przeciwpowodziowych Gdańska wynika, że wodą od strony Bałtyku raz na sto lat zagrożona jest cała Stocznia Gdańska, historyczna dzielnica Wolne Miasto, tereny postoczniowe, tzw. Młode Miasto, na którego terenie ostatnio wybudowano Europejskie Centrum Solidarności, a teraz powstaje Muzeum II Wojny Światowej – mówi Wiesław Bielawski, wiceprezydent Gdańska. – Problem w tym, że te tereny nigdy nie były zalewowe. Zwróciliśmy się do ministra ochrony środowiska, by zaktualizował mapy. Uwzględnimy je pod warunkiem, że zostaną zmienione. Jeżeli tego nie zrobi, idziemy do Trybunału Konstytucyjnego – podkreśla.
Zdania ekspertów co do propozycji PiS są podzielone.
– To zły pomysł. Co jakiś czas w Polsce dochodzi do powodzi, które powodują miliardowe straty. Skutki są często tragiczne, giną ludzie, rodziny tracą dorobek całego życia – mówi urbanista Adam Kowalewski, członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Budowlanego