Rz: Mała ustawa reprywatyzacyjna miała rozwiązać najbardziej palące problemy stolicy. Udało się?
Łukasz Bernatowicz: Zmalał praktycznie do zera dziki handel roszczeniami. Raczej nie ma już przypadków, że starsze osoby sprzedają prawo do odebranych im po wojnie nieruchomości za grosze, by mieć na leki. Teraz nie wystarczy kartka papieru. Potrzebny jest akt notarialny. A żaden notariusz nie sporządzi umowy, która ewidentnie krzywdzi jedną ze stron. Bo może pożegnać się z uprawnieniami. Poza tym miastu przysługuje prawo pierwokupu.
Mała ustawa reprywatyzacyjna wygasiła też część roszczeń do niektórych kamienic, które niszczały, bo miasto nie chciało ich remontować, gdy istniało ryzyko, że będzie musiało je oddać. Nierzadko są to kamienice w atrakcyjnych lokalizacjach, a przy tym prawdziwe perły architektury. Tak było m.in. z kamienicą na Foksal. Stała pusta i niszczała. Po wygaszeniu roszczeń kupił ją deweloper i odnawia. Więcej zalet nie widzę.
A wady?
Wszystkie postępowania reprywatyzacyjne toczą się trzy razy wolniej niż przed rokiem. Nie słyszałem też, by dekretowcom udało się cokolwiek odzyskać. Reprywatyzacja zamarła.