Maciej Bando, URE. Regulator nie wojuje z ministrem

Naszym celem jest ochrona konsumentów i rozwój branży energetycznej – mówi prezes Urzędu Regulacji Energetyki Maciej Bando.

Aktualizacja: 09.10.2017 06:49 Publikacja: 08.10.2017 19:11

Maciej Bando, URE. Regulator nie wojuje z ministrem

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Rz: Ministerstwu Energii nie zależy, by mieć niezależnego regulatora?

 

Myślę, że zależy, ale nie mnie to oceniać.

 

Skąd zatem pomysł powołania trzech komisarzy w miejsce Prezesa URE? Czy może to być sposób na zniesienie kadencyjności, która jest jednym z gwarantów niezależności regulatora?

 

Pomysł znam z doniesień medialnych i na tej podstawie ciężko komentować. Kadencyjność na pewno daje poczucie większego bezpieczeństwa przy podejmowaniu decyzji.

Ale tak jak została nadana z mocy ustawy, tak samo może ją znieść większość sejmowa. Pamiętać jednak należy, że wynika ona z realizacji prawa europejskiego. Niestosowanie się do niego może narazić Polskę na konsekwencje.

Z drugiej strony zarząd kolegialny wcale nie musi być zależny od danej opcji politycznej czy interesów gospodarczych. Wpływ na to ma sposób jego powoływania, ale także charakter powoływanych ludzi. Można mieć kadencyjność i być spolegliwym albo jej nie mieć i być bardziej samodzielnym.

Na razie nie widziałem żadnej ustawy zmieniającej charakter i strukturę organu, jakim jest prezes URE.

Rynek wytwórczy zdominowały podmioty państwowe, a PGE umacnia na nim pozycję po przejęciu EDF. UOKiK miał obawy, że spadnie płynność na giełdzie energii, co zaburzy konkurencję w detalu.

 

Każda dominacja jest groźna. Jeśli firmy rezygnują z obrotu giełdowego, czyli emanacji wolnego rynku, to nie jest to dobry sygnał dla odbiorców. W tej sytuacji potrzebne jest podniesienie poziomu obowiązkowej sprzedaży na TGE.

Prezes UOKiK zwrócił się do URE z prośbą o opinię na temat koncentracji. Przedstawiliśmy ją.

A w decyzji prezesa UOKiK z 4 października, wydającej zgodę na koncentrację, znalazł się warunek sprzedaży przez PGE dodatkowego wolumenu energii elektrycznej.

Zgodę na przejęcie aktywów EDF ostatecznie wydano pod warunkiem sprzedaży przez giełdę prądu z Elektrowni Rybnik. Na TGE trafi 25 proc. produkcji PGE.

 

Uważam, że obligo powinno dotyczyć całej produkcji energii i kształtować się przynajmniej na poziomie 30 proc. Jeśli będzie więcej, to jest to mile widziane.

Ostatecznie to minister zdecyduje o zmianie prawa.

Gdyby zostało 15 proc.?

 

Pokazałoby to, że nie transparentny rynek jest najważniejszy. Giełda stawałaby się coraz słabsza, ale najbardziej straciliby odbiorcy - zarówno przemysłowi jak też indywidualni. Przy tworzeniu taryfy na energię dla gospodarstw domowych regulator nie miałby obrazu ceny kształtowanej na zasadzie popytu i podaży.

Bez miarodajnej ceny rynkowej przedsiębiorcy nie mieliby też odniesienia dla cen w zawieranych kontraktach bilateralnych. Nie można byłoby też wyliczyć w sposób rzetelny poziomu pomocy publicznej odnawialnym źródłom energii, a w przyszłości także wytwórcom w ramach tzw. rynku mocy. To zwiększyłoby ryzyko ręcznego sterowania. A to w gospodarce nie jest dobre, a poza tym podważa zaufanie do państwa.

Spółki obrotu alarmują, że przy podwojeniu obligo koszty transakcyjne wzrosną ponad dwukrotnie do 630 mln zł rocznie, co – bez korekty cennika TGE – przełoży się bezpośrednio na cenę energii.

 

Energetyka ma dziś dobry moment na dyskusję z TGE w kwestii obniżenia stawek. Temat jest na stole od wielu lat i warto się nad nim pochylić. Jeśli giełda zamknie na ten postulat oczy, to potwierdzi, że straciła zainteresowanie obszarem energii elektrycznej.

Pamiętajmy, że TGE nie ma dziś monopolu na rynek spot. Straciła przynajmniej dwa lata, by zachęcić energetykę do zwiększania obrotów. Konkurenci na razie nie są aktywni, ale tak nie będzie zawsze. Unikanie tematu nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Czy będą podwyżki cen ciepła i energii w przyszłym roku? Minister energii stwierdził ostatnio, że nie ma do tego przesłanek.

 

Wszystko zależy od wniosków taryfowych. Jestem daleki od generalizowania. Od kilku miesięcy obserwujemy wzrost cen węgla. Jeśli więc przedsiębiorstwo ciepłownicze wykazuje 30-proc. wyższe koszty zakupu surowca, to jest to tzw. koszt uzasadniony i przesłanka do podniesienia taryfy, jednak nie w takim samym stopniu. Zobaczymy, ale może się zdarzyć, że podwyżki cen ciepła mogą być rzędu kilku procent.

Z kolei taryfowanie przedsiębiorstw energetycznych dzieli się na dwa obszary – w pełni regulowaną dystrybucję (stanowiącą dziś połowę rachunku) oraz taryfę dla sprzedawców energii, dla których punktem odniesienia jest cena giełdowa. Na razie nie obserwujemy zmian cen energii elektrycznej, które można by uznać za istotne. Mówimy o tzw. trendzie bocznym. Jeśli nie będzie zmian, to nie oczekiwałbym drastycznych ruchów w zakresie taryfy na obrót energią. Jednak należy pamiętać o zmianach wynikających z kosztów generowanych przez obowiązek OZE.

Co innego z taryfą dystrybucyjną, na którą wpływają inwestycje wynikające z zatwierdzonego wieloletniego planu rozwoju sieci, a także wielkości majątku przekładającego się na zwrot z kapitału. W tej części jest też miejsce na stałe opłaty np. opłata OZE, a w przyszłości opłatę mocową. Jedne mogą spadać, drugie rosnąć. Jest za wcześnie na rozmowę na ten temat. Wniosków taryfowych spółek spodziewamy się w ciągu najbliższych tygodni.

Prezes Energi w trakcie roku chciał podwyżki. Dlaczego pan odmówił?

 

Dopuszcza się składanie przez firmy korekty do obowiązującej taryfy w trakcie jej trwania. Faktycznie wniosek Energi zawierał jej zdaniem uzasadnienie podniesienia kosztów, co przełożyłoby się na wzrost cen energii nawet o 15 proc. Tłumaczono to wyższymi kosztami umów handlowych, zarówno wynikających z zakupu zielonych certyfikatów, jak i energii. Nie uznałem jednak tych argumentów za wystarczające. Taka jest rola regulatora. Tym bardziej, że zaproponowana cena energii dla odbiorców jednej spółki energetycznej byłaby wyższa od tej płaconej przez mieszkańców innych regionów kraju. Ciekaw jestem, jak zareagowaliby właściciele spółek na zaakceptowanie tego wniosku.

Mogę tylko powiedzieć, że zawsze jest możliwość wycofania wniosku. Takie sytuacje się zdarzały w przeszłości.

Potem uchwalono tzw. poselską nowelę ustawy o OZE, tzw. lex Energa, która pozwala przeszacować umowy.

 

Wszyscy słyszeliśmy komentarze, że ustawa zmieniająca model wyliczania opłaty zastępczej przysłużyła się najmocniej tej grupie. Ale to nie znaczy, że inne nie skorzystają. Każdy z koncernów paliwowo-energetycznych ma w portfelu jakieś OZE – jedni więcej, drudzy mniej. Ale jestem również przekonany, że reprezentują one także strony „tracące” na tym rozwiązaniu.

Z perspektywy kilku tygodni od przyjęcia tej ustawy można powiedzieć, że grupy te są bardzo zdyscyplinowane. Bo nawet te, które mogły ponosić straty na tym rozwiązaniu, nie oponowały.

Jaka będzie opłata OZE? W tym roku odbyły się tylko dwie aukcje, a kolejne odwołano.

 

Opłata OZE jest tak kalkulowana, by pokrywała saldo wypłacanego przez Zarządcę Rozliczeń (spółkę zależną PSE – red.) wynagrodzenia dla spółek za wprowadzanie energii odnawialnej do sieci. Jeśli jej ilość spada, to wydaje się prawdopodobna nawet obniżka tej opłaty na przyszły rok. Ale na podawanie konkretnych wartości jest na razie za wcześnie.

Poselska nowela ustawy o OZE nakłada hamulec na szybki wzrost ceny zielonych certyfikatów. Ich cena mocno spadająca w ostatnich miesiącach teraz zaczęła rosnąć, choć największe zakupy – wynikające z rozliczenia certyfikatów - powinny się już skończyć…

 

Warto wspomnieć, że w naszej polityce świadectwa pochodzenia były uwzględniane w rachunkach za energię elektryczną w cenach rynkowych. Zatem spadająca cena rynkowa z punktu widzenia konsumenta była mile widziana. Oczywiście inny pogląd przedstawiają producenci energii z OZE. Co jest w pełni zrozumiałe.

Pamiętać należy także o tym, że na rachunkach płaconych przez konsumentów znajdują się koszty uwzględniające dwa ważne systemy wsparcia. System certyfikatów i system aukcyjny w postaci opłaty OZE.

Czy potrzebna jest interwencja na rynku zielonych certyfikatów?

 

Interwencja nie jest w kompetencjach prezesa URE. Ale to trudne pytanie, bo 3-4 lata temu wypowiadałem się przeciwko niej. Wtedy jednak nadwyżka certyfikatów nie była tak duża. Dziś nie lekceważyłbym takiego rozwiązania. Na pewno wziąłbym udział w dyskusji na temat rozwiązania problemu nadpodaży. Nie da się nie zauważyć, że na rynku są certyfikaty stanowiące ekwiwalent półtorarocznej produkcji zielonej energii.

Wracając do aukcji OZE. Ich ogłoszenie skutkowało kolejnymi pytaniami Brukseli, z którą ministerstwo negocjowało notyfikację pomocy dla zielonych elektrowni. To opóźni proces.

 

Nie byłem wprowadzony w rozmowy między ministerstwem i Komisją Europejską. Natomiast w czerwcu poinformowałem ministerstwo, że jestem gotowy do przeprowadzenia „zaległych” aukcji (odbyły się pod koniec czerwca – red.) i tych kolejnych. Stało się to już po ogłoszeniu rozporządzeń dotyczących wolumenu zamawianej w tym roku energii z OZE i kolejności aukcji.

Rozporządzenia ministra energii nakładają na mnie obowiązek przeprowadzania aukcji. Jeśli były przesłanki, by ich jednak nie ogłaszać, to należało je uchylić w odpowiednim czasie. Tym bardziej, że wcześniej nie otrzymałem żadnej odpowiedzi czy komentarza na złożoną deklarację gotowości.

Inaczej było w przypadku ustawy o rynku mocy, którą pisało ministerstwo, a Urząd - jako jej wykonawca - na bieżąco ją konsultował i znał - choć ogólnie - ustalenia z Komisją Europejską.

I tam miał pan zastrzeżenia… W przypadku tzw. lex Energa w Senacie mówił pan wręcz o rasizmie energetycznym w Polsce.

 

W przypadku ustawy o rynku mocy moje zastrzeżenia dotyczyły drobnych kwestii, jak to – które rzeczy mam uzgadniać, a które opiniować. To był dobry przykład współpracy regulatora i ministerstwa. Chciałbym, aby ta ustawa jak najszybciej rozpoczęła parlamentarne życie i została przyjęta. Uniknęlibyśmy niepewności, która „szarpie” dziś sektorem wytwórczym, a jednocześnie moglibyśmy powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, by nie stanąć przed koniecznością wprowadzenia ograniczeń w poborze.

Na drugim biegunie uplasowałbym tryb procedowania lex Energa wynikającej z poselskiej inicjatywy, którą poparło ministerstwo.

W tym przypadku cel ustawowy nawet nie był zbieżny z treścią projektu, a przytoczone wyliczenia obarczone były błędami, na co zwróciłem uwagę. Ale to wytknęłaby także strona społeczna, gdyby konsultacje się odbyły.

Pana coraz ostrzejsze wypowiedzi w wielu kwestiach są jednak odczytywane jako wojna URE z ME.

Nie uważam, by trwała jakakolwiek wojna. Ze strony Urzędu jest stała i wielokrotnie artykułowana chęć współpracy, gdyż naszym celem jest ochrona konsumentów i jednocześnie zapewnienie rozwoju branży energetycznej. To jest właśnie to przysłowiowe „równoważenie interesów” przez regulatora.

 

CV

Maciej Bando jest prezesem Urzędu Regulacji Energetyki od czerwca 2014 r. Wcześniej pełnił obowiązki regulatora, a także był wiceprezesem URE. Doświadczenie zdobywał, pełniąc funkcję dyrektora finansowego lub członka zarządu odpowiedzialnego za finanse i inwestycje w różnych firmach. Był m.in. związany z PGE. Absolwent Wydziału Elektrycznego Politechniki Warszawskiej oraz studiów podyplomowych z biznesu i zarządzania.

Rz: Ministerstwu Energii nie zależy, by mieć niezależnego regulatora?

Myślę, że zależy, ale nie mnie to oceniać.

Pozostało 99% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację