Rz: Finlandia to nieduży kraj położony na skraju Europy. Jak jest możliwe zbudowanie w takim miejscu lotniska, które nagle wyrasta na ważny port tranzytowy?
Heikki Koski: Podstawą jest rygorystyczna kontrola kosztów i pomysły na zachęcanie przewoźników, żeby z niego korzystali, czyli świadczenie usług, którym nic nie można zarzucić. Nie wystarczy zbudowanie najlepszej infrastruktury, z której będą korzystać przewoźnicy, ale od sprawnej współpracy między wszystkimi, którzy z tego lotniska będą korzystać. Ważna jest też możliwość zapewnienia punktualności rejsów wylatujących z naszego portu i nienagannej obsługi pasażerów, którzy do Helsinek przylatują.
Zaplanowaliście rozbudowę lotniska etapami. Na jakich przesłankach oparliście prognozy? Strategia Finnaira? Ruch lotniczy wschód–zachód?
Zawsze podstawą jest prognoza wzrostu ruchu lokalnego, bo jest najbardziej przewidywalny. Oparcie strategii na tym, że zbudujemy lotnisko tranzytowe, z którego wszyscy będą chcieli korzystać byłoby bardzo ryzykowne. Ale dla Finlandii transport lotniczy ma już 3,5 proc. udziału w PKB i w zwiększaniu tego udziału Finnair ma swoje zadanie, Finavia zarządzająca lotniskiem w Helsinkach ma swoje. Razem wypracowaliśmy strategię polegającą na rozbudowie ruchu tranzytowego, którą bardzo konsekwentnie rozwijamy. Ale nie mogliśmy polegać wyłącznie na rozbudowie portu przesiadkowego dla Finnaira, chociaż jest najważniejszą częścią naszego biznesu. Na przykład wkrótce Qatar Airways otworzy połączenie do Dauhy. Dla Finavii to kolejny impuls rozwojowy.
Prezes Finnaira, Pekka Vauramo trochę narzeka na helsińskie lotnisko. Mówił nawet, że jego linia mogłaby być lepiej traktowana i że Finavia jest zbyt otwarta na biznes z ich konkurencją. Czyli najważniejszy klient nie ma przywilejów?