Oczywiście, że kluczowe są inwestycje. Ale firmy muszą mieć motywy, żeby inwestować. Takim motywem jest zaś koniunktura, czyli wzrost popytu – krajowego i zagranicznego. Choćby dlatego działania propopytowe są wskazane. Zresztą, polski kapitalizm od początku lat 90. budowany jest przy małym zasobie pieniądza i w efekcie niskim popycie.
Tezę, że problemem polskiej gospodarki jest mały zasób pieniądza, głosi Pan od dawna. Co ma Pan na myśli?
W Polsce relacja podaży pieniądza, tzw. agregatu M2 (obejmuje gotówkę i oszczędności w bankach – red.), do PKB, należy do najniższych w Europie. Czyli mamy mały zasób pieniądza transakcyjnego i zakumulowanego. Ten ostatni został zredukowany na początku transformacji wskutek błędnej polityki. Inflacja była wtedy bardzo wysoka, ceny wzrosły o kilkaset procent rocznie, ale oszczędności nie zostały zwaloryzowane. W efekcie zasób pieniądza spadł z około 60 do 30 proc. PKB, Polacy zbiednieli, bo ich oszczędności drastycznie straciły na wartości. W krajach Zachodu relacja pieniądza M2 do PKB to ponad 100 proc., nawet w Chinach sięga 190 proc. PKB.
Nagromadzone oszczędności to ważne źródło popytu, bo wydatki – zwłaszcza te większe – finansujemy nie tylko z bieżących dochodów. W normalnych warunkach to z oszczędności – a nie za pieniądze od firm pożyczkowych - kupuje się droższe produkty trwałego użytku, wykonuje remont mieszkania, kupuje prezent dziecku na święta, wczasy za granicą. Z kolei po zakończeniu aktywności zawodowej nagromadzone oszczędności powinny uzupełniać przychód z emerytury. Ale wynagrodzenia Polaków są bardzo niskie, nie są w stanie zgromadzić solidnego zasobu oszczędności. To znów jest skutkiem błędnych teorii, które przyjęli autorzy transformacji. Za nadrzędny cel przyjęli walkę z inflacją, a to oznaczało konieczność duszenia popytu, a więc duszenia wynagrodzeń, ukuto obłędną koncepcję „nawisu inflacyjnego”, skasowano oszczędności Polaków i kultywowano obłędną doktrynę niskich kosztów pracy.
Z drugiej strony niskie koszty pracy przyczyniły się do napływu inwestycji zagranicznych do Polski, pozwoliły rozwinąć się naszym eksporterom...
Oczywiście, to prawda, że musimy dbać o konkurencyjność międzynarodową, ale nie trzeba tego robić forsując niskie koszty pracy. Bo taka strategia oznacza, że rozwijamy się pod warunkiem, że jesteśmy biedni. Ale jeśli mamy, jako kraj, jakiekolwiek ambicje, to musimy tę strategię zmienić.