Rz: Klienci coraz chętniej kupują odzież przez internet. Dlaczego?
Nie chodzi tylko o to, że chętnie kupują. Badania pokazują, że ponad 70 proc. decyzji zakupowych zaczyna się w internecie. A to oznacza, że jeżeli marka nie będzie widoczna, nie będzie wystarczająco mocno promować się na portalach, nie będzie mieć opisu swojego produktu w internecie, to na tym straci. Jeśli przegramy wojnę o uwagę klientów w sieci, to nie zobaczymy też ich w sklepie. I to jest główny motor rozwoju rewolucji digitalowej. Jeszcze pięć lat temu było mnóstwo dyskusji o tym, że trzeba dać klientowi możliwość przymierzenia ubrania wirtualnie. Były poszukiwania technologii, które miały zatrzeć linię między samym oglądaniem obrazka a przymierzaniem. Okazało się, że teraz nikt tego nie pamięta, logistyka zwrotna odmieniła rynek fashion. Teraz można zamówić trzy różne rozmiary, przymierzyć i zostawić ten jeden, który pasuje, a resztę odesłać na koszt firmy.
Przecież dla firm rodzi to gigantyczne koszty.
Oczywiście. Na rynkach angielskim i niemieckim zwroty to 60 proc. zakupionego towaru. Sądzę, że to skończy się na poziomie 70 proc. Oznacza to, że żeby sprzedać 10 sztuk odzieży, musimy wysłać 30. Myślę, że odpowiednio połączone sprzedaże online i offline będą kluczem dla obniżenia tych kosztów. Bo chcemy zachęcić, żeby nawet po zamówiony online towar klient przyszedł do naszego sklepu, dzięki czemu ma darmową przesyłkę. Nam opłaca się to bardziej, bo i tak dostarczamy towar do salonów, klient z kolei nie musi czekać na kuriera. Jeśli towar mu się nie spodoba, to natychmiast oddamy mu gotówkę. Dzięki odpowiedniemu zastosowaniu omnichannelingu potrafimy zbić koszty logistyki i zdjąć z klienta koszty dostawy.
Co właściwie oznacza ta wielokanałowość?