Rz: Świat oszalał na punkcie Pokemon Go. Kto jeszcze oprócz twórców gry może na niej zarabiać?
Krzysztof Rygiel: To prosta gra, która popularność zawdzięcza wykorzystaniu geolokalizacji oraz rzeczywistości rozszerzonej. Dzięki nim gracze muszą przemieszczać się w realnym świecie. Właśnie ten czynnik ma największy potencjał marketingowy. Gracze szukający pokemonów mogą odwiedzić konkretne miejsca – pokestopy – w celu uzupełnienia zapasów. Dzięki mikropłatnościom konkretny pokestop można wyposażyć w moduł, który wabi więcej Pokemonów. Takich miejsc szukają gracze, bo mogą w nich złapać więcej pokemonów.
Ten właśnie punkt można wykorzystać marketingowo?
Tak, przede wszystkim do ściągnięcia potencjalnych klientów do sklepu czy restauracji. Eksperymentują z tym kawiarnie, bo gracze chętnie usiądą na kawę czy przekąskę. Szybko zareagowały też niektóre sklepy z grami – przy okazji wizyty możliwe jest, że gracze wejdą do środka i coś kupią. Ten mechanizm zaczął nawet wykorzystywać jeden z rosyjskich banków. Na razie z marketingowego punktu widzenia najlepszą opcją jest premiowanie graczy, którzy znajdą się w konkretnych miejscach. W przyszłości mogą się pojawić kolejne możliwości. Myślę, że deweloper nadal jest przytłoczony globalną popularnością aplikacji, ale szybko się otrząśnie i zacznie myśleć nad dodatkowymi (poza mikropłatnościami) formami monetyzacji gry.
Ten szał za kilka tygodni minie?