Minister rolnictwa: Odbuduję aukcję w Janowie

Stare kraje UE mówią, że dla nowych państw, wciąż na dorobku, nie potrzeba już pieniędzy na rolnictwo. Polska się na to nie godzi. Będziemy twardo negocjować – mówi minister rolnictwa Jan Ardanowski.

Aktualizacja: 16.07.2018 21:34 Publikacja: 16.07.2018 21:16

Minister rolnictwa: Odbuduję aukcję w Janowie

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Rz: Od początku pana urzędowania odeszło już dwóch wiceministrów i połowa zarządu Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa. Dlaczego zaczął pan od takich czystek?

Każdy urzędnik w Polsce musi wiedzieć, że służba w charakterze urzędnika może się któregoś dnia skończyć. Ja również pamiętam, że jeśli nie spełnię pokładanych oczekiwań czy będą inne koncepcje, to stąd odejdę. KOWR jest instytucją kluczową dla reformy polskiego rolnictwa, nie może służyć jedynie do zarządzania ziemią rolną, która jest w zasobie Skarbu Państwa.

To czym KOWR powinien się zajmować?

To jest ośrodek wsparcia rolnictwa, jego zadaniem musi być promocja, stabilizowanie rynków, szukanie nowych rynków zagranicznych i produktów, wiązanie rolnictwa z nauką. Do takich nowych pomysłów potrzeba nowych ludzi. Do tej pory KOWR koncentrował się na obsłudze nieruchomości, a to mniej znaczące zadanie.

Objął pan fotel ministra rolnictwa niecały miesiąc temu po Krzysztofie Jurgielu. Jakie są priorytetowe zadania na nowym stanowisku?

W tym tygodniu przedstawię pakiet rozwiązań dla rolnictwa, więc nie chcę go teraz zdradzać, ale ogólnie mogę powiedzieć, że chcemy odejść od rolnictwa traktowanego jako problem dla państwa. Niektórzy twierdzą, że gdyby rolnictwa nie było, byłoby łatwiej, a Polska byłaby krajem bardziej nowoczesnym. Sugerują, że wysoka pozycja rolnictwa w gospodarce jest wskaźnikiem kraju zacofanego, a kraje uprzemysłowione są nowoczesne.

A pan się z tym nie zgadza.

Bo to nie jest prawda. Nowoczesne rolnictwo, prowadzone w sposób zrównoważony, z poszanowaniem przyrody i środowiska, może być kołem zamachowym dla gospodarki.

Bezpieczeństwo żywnościowe zapewnia suwerenność państwa.

Czytaj także: Aukcja w Janowie Podlaskim straciła zaufanie

KOWR nadzoruje państwowe stadniny, również tę w Janowie Podlaskim, która organizuje prestiżową aukcję „Pride of Poland". Jej przychody spadły z 4 mln euro w 2015 r. do 400 tys. euro. Po 17 latach nieoczekiwanie próbowano zmienić nazwę aukcji. Co dalej?

Rola tych aukcji nie polega tylko na zysku. Uważam, że sytuacja hodowli koni w Polsce, przede wszystkim tych rasowych, jest trudna.

W takim razie, co pan chce zaproponować branży?

Hodowla koni, rasowych i użytkowych, to może być dla rolnictwa niesamowita szansa. W innych krajach przemysł koński, usługi, szkółki, a także hipoterapia, przynosi ogromne zyski. To powinno być polską specjalnością w Europie. Gdybyśmy zrezygnowali jako państwo z utrzymywania stadnin i stad ogierów, zaprzepaszczając wielki dorobek hodowlany i tracąc pulę genetyczną, to byłaby niepowetowana szkoda. Prywatni hodowcy nie są w stanie finansowo przejąć całego tego zadania. To musi być też źródłem dochodów. Wszelkie aukcje, czempionaty, wyścigi, pokazywanie polskich hodowli za granicą – mogą być ogromną promocją Polski, a co za tym idzie także polskiej żywności, rolnictwa.

Janów był taką międzynarodową promocją i w trzy lata stracił tę pozycję.

Będziemy to odbudowywali.

Jaka jest dziś sytuacja w walce z afrykańskim pomorem świń?

Walczymy z tą chorobą, jesteśmy w ścisłym kontakcie z Komisją Europejską. Koncentrujemy się na dwóch kierunkach – po pierwsze, depopulacja dzików. Nie rozumiem części ekologów, którzy występują w obronie dzika. Oni nie rozumieją, że dopóki dziki będą roznosiły chorobę, nie pozbędziemy się jej z kraju. Po drugie, bioasekuracja gospodarstw, np. takie zabezpieczenie, by nie wchodziły tam inne zwierzęta.

Do tej pory odstrzał dzików idzie mało skutecznie. Jak chce pan tego dokonać?

To mają zrobić tylko i wyłącznie myśliwi. Nie wierzę w zaangażowanie wojska czy Straży Granicznej.

Pana poprzednik Krzysztof Jurgiel domagał się likwidacji Polskiego Związku Łowiectwa.

To był gest desperacji spowodowany brakiem współpracy z PZŁ. Ostatnio została jednak zmieniona ustawa, związek już nie jest omnipotentny. Jeśli PZŁ dalej będzie stosował obstrukcję i nie będzie rozumiał, że wybijanie dzików do minimalnego poziomu to nie jest ich dobra wola, tylko obowiązek wobec państwa, to będę postulował stworzenie konkurencyjnych wobec PZŁ organizacji myśliwych. Niestety, związek jest organizacją o silnych korzeniach komunistycznych, bo to Bolesław Bierut tak go umocował.

Czyli, co chcą państwo zaproponować? Do tej pory myśliwi zwalczali te dziki na własny koszt.

A skąd oni mają pieniądze? Ze swojej działalności, bo państwo oddało im do dyspozycji zasoby przyrodnicze, z których mogą korzystać. Mogą sprzedawać upolowane zwierzęta, prowadzić polowania dewizowe. Państwo dało im możliwość zarabiania. Ale może trzeba ich jeszcze wesprzeć, kupić naboje, zapewnić odpowiednią liczbę chłodni, bo okres badania jest dosyć długi. W tym rząd może pomóc, ale ich obowiązkiem jest polowanie.

Ze zdrowych zwierząt ze stref zagrożonych ASF zostały wyprodukowane konserwy. Czy zjadłby pan taką?

A w czym ona jest gorsza od konserwy, która nie pochodzi ze strefy? To mięso jest cały czas pod kontrolą lekarzy weterynarii – i w gospodarstwach, i w zakładach przetwórczych.

Ale ludzie nie chcą ich jeść.

Bo taką atmosferę wytworzono, czytałem nawet artykuł, że w konserwach jest „mięso zakażone ASF". To wielka nieodpowiedzialność mediów, która przekłada się na obawy społeczeństwa. Do konserw trafia mięso z różnych regionów Polski, również ze stref, gdzie są chronione gospodarstwa, jest zdrowe i w niczym nie szkodzi. Minister rolnictwa Litwy zaproponował, byśmy razem wystąpili do Komisji Europejskiej, żeby ułatwiła urynkowienie tych produktów. W innym wypadku ogromne ilości wieprzowiny z tych terenów będzie trzeba zutylizowć. Raz, że zniszczymy pełnowartościowe mięso, a dwa, że spalenie jego w piecach też dużo kosztuje.

A ile tych konserw zostało wyprodukowanych?

Nie wiem, proszę pytać poprzednika. W produkcję zaangażowały się poważne zakłady mięsne, jak Sokołów, jedna z największych europejskich firm.

Państwo nie udzielaliście informacji, zasłaniając się informacjami niejawnymi.

Mówienie o tajnym spisku, który ma wprowadzić na rynek skażone mięso, to skandal. Jest to absolutnie legalne, zgodne z przepisami unijnymi i krajowymi zawartymi w specustawie. Duży poważny zakład przetwórstwa mięsa w Europie podjął tę decyzję zgodnie z prawem. Teraz ktoś ją kwestionuje, to skandal.

Co w tym roku zagraża zbiorom?

Susza panuje w całej północnej Europie. Zbiory będą mniejsze. Wystąpiliśmy już z taką informacją do komisarza ds. rolnictwa Phila Hogana. Na Radzie Ministrów w Brukseli będę rozmawiał o tym, jak może pomóc Komisja Europejska, ale zdaję sobie sprawę, że jeśli umiesz liczyć, to licz na siebie. Premier złożył deklaracje, nikt nie zostanie bez pomocy. Teraz trzeba określić jej wielkość, żniwa dopiero się zaczynają. Korzystamy z narzędzi wypracowanych przez rząd pani Kopacz w 2015 r. Będziemy je poprawiali.

Na jakiej pomocy zależy rolnikom?

Dla nich najważniejsza jest prolongata spłat dużych kredytów, które przypadają na jesieni w tym roku. Część rolników oczekuje kredytów nisko oprocentowanych na zakup pasz. Dzierżawcy 1,5 mln ha gruntów Skarbu Państwa oczekują pomocy w spłacie czynszów dzierżawnych. W gestii wójtów jest możliwość umorzenia drugiej i trzeciej raty podatku rolnego.

Mamy ostatnią prostą negocjacji z KE w sprawie wspólnej polityki rolnej. Jakie są pana zamierzenia?

Negocjacje będą trwały jeszcze co najmniej półtora roku. Komisja przedstawiła swoje stanowisko, które różni się od tego, co mówił komisarz Guenther Oettinger w Polsce na początku maja. Propozycja Komisji z ograniczeniem środków na wspólną politykę rolną i na politykę spójności dla naszej części Europy jest nie do przyjęcia. Ministrowie pozostałych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, z którymi się kontaktuję, mówią – nigdy się na to nie zgodzimy. Oczekuje się od rolników ogromnej działalności w zakresie produkcji żywności, ochrony środowiska, krajobrazu, ograniczając środki. Nie ma możliwości, by wieś spełniła te wszystkie ambitne cele WPR bez pieniędzy. Owszem, brexit jest problemem, ale rozwiązaniem jest podniesienie składki dla wszystkich krajów. Polska jest gotowa na podniesienie składki członkowskiej o kilkanaście procent, by utrzymać duży budżet rolny. W przeciwnym razie byłaby to hipokryzja ze strony UE. Przez dekady wpompowali w swoje obszary wiejskie ogromne pieniądze, dziś są tam lepsze warunki życia, infrastruktura, rolnictwo jest nowoczesne. Dziś stare kraje UE mówią, że dla nowych państw, wciąż jeszcze na dorobku, nie potrzeba już pieniędzy na rolnictwo. Uważam, że to zaburzenie zasad konkurencji. Polska się na taki dyktat nie zgodzi i będziemy twardo negocjować.

CV

Jan Krzysztof Ardanowski, absolwent wydziału rolniczego na ATR w Bydgoszczy. Dwukrotnie radny sejmiku kujawsko-pomorskiego z ramienia AWS i PiS. W latach 2003–2007 szefował Krajowej Radzie Izb Rolniczych. Wiceminister rolnictwa w czasie pierwszego rządu PiS, doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. rolnictwa.

Rz: Od początku pana urzędowania odeszło już dwóch wiceministrów i połowa zarządu Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa. Dlaczego zaczął pan od takich czystek?

Każdy urzędnik w Polsce musi wiedzieć, że służba w charakterze urzędnika może się któregoś dnia skończyć. Ja również pamiętam, że jeśli nie spełnię pokładanych oczekiwań czy będą inne koncepcje, to stąd odejdę. KOWR jest instytucją kluczową dla reformy polskiego rolnictwa, nie może służyć jedynie do zarządzania ziemią rolną, która jest w zasobie Skarbu Państwa.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację