Bartosz Kownacki: Ani grosza więcej na patrioty

Wielomiliardowe inwestycje w broń rakietową czy okręty podwodne to wielkie wydatki z budżetu. Pośpiech w ich negocjowaniu jest złym doradcą – mówi wiceminister obrony Bartosz Kownacki.

Aktualizacja: 21.06.2017 10:20 Publikacja: 20.06.2017 22:16

Bartosz Kownacki

Bartosz Kownacki

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Rz: Czy modernizacja armii traci impet? Wielkie kontrakty zbrojeniowe najwyraźniej ugrzęzły w negocjacjach. Co z tarczą powietrzną „Wisła"? Bez niej, jak twierdzą wojskowi, inne zbrojeniowe przedsięwzięcia tracą po prostu sens.

Nie zgodzę się z tezą, że negocjacje ugrzęzły. Trzeba pamiętać, że w przypadku programu „Wisła" negocjowany jest wysoce skomplikowany system i pośpiech w tym wypadku jest złym doradcą. Mówimy przecież o zaangażowaniu olbrzymich środków z budżetu państwa. Dopiero teraz uzyskaliśmy pewność, że mamy zagwarantowane fundusze – 30 mld zł na zakup ośmiu baterii Patriot. Producent zestawu, koncern Raytheon, od dawna wie, że nie będzie na rakietowy oręż ani grosza więcej. Jednak sprawa pozyskania tej najdroższej w historii armii broni jest bardziej skomplikowana. Przyszły kontrakt negocjujemy nie z przemysłem, lecz administracją w Waszyngtonie, więc po amerykańskich wyborach prezydenckich musieliśmy poczekać na zmiany w tamtejszych gabinetach.

Zamierzam teraz powtórzyć w Pentagonie, że podtrzymujemy nasze wymagania, aby polska wersja patriotów była wyposażona w nowy zintegrowany system kierowania ogniem IBCS, który również dla US Army przygotowuje konkurent Raytheona, koncern Northrop Grumman. Ten nowy system zarządzania walką jest dla nas kluczowy, bo zdecydowanie poprawia możliwości bojowe zestawów Patriot, pozwala dołączać do systemu inne uzbrojone wyrzutnie, a przede wszystkim korzystać z zewnętrznych radarowych sensorów, w tym przyszłych najnowszych radarów polskiej produkcji. Możliwość zintegrowania nowych źródeł informacji, m.in.podsystemów rozpoznania NATO, w znacznym stopniu eliminuje słabości „starych" patriotów.

Już teraz mówi się o opóźnieniu prac nad budową systemu IBCS. Jest ryzyko, że Northrop Grumman może nie wykonać zadania?

Nie sądzę. Z zapewnień przemysłu i deklaracji rządu USA wynika, że mimo drobnych opóźnień system jest realizowany zgodnie z przyjętymi założeniami i bez zakłóceń. Przecież na rozwiązania, które przyniesie IBCS, czeka także US Army.

Co z systemem rakietowym dla wojsk lądowych? Program „Homar" startował wiele lat temu. Dlaczego wciąż nie ma decyzji o uruchomieniu produkcji wyrzutni z dalekosiężnymi pociskami ziemia – ziemia, które mogłyby szachować rosyjskie iskandery?

Najpierw planowano, że broń skonstruujemy w kraju sami, dokupimy jedynie nowoczesne pociski. Koncepcja okazała się niewykonalna, więc zapadły decyzje, aby pozyskać licencje i rakietowy oręż skierować do produkcji w spółkach Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Tą drogą teraz pójdziemy. Spodziewam się, że jeszcze jesienią tego roku zapadną decyzje, kto będzie zagranicznym partnerem PGZ w realizacji programu wartego niemal 7 mld zł. Analizujemy różne oferty, a amerykański Lockheed Martin i jego zestawy HIMARS mają już poważną konkurencję w postaci najnowszej, bardzo dobrej broni izraelskiej czy tureckiej. Priorytetowym zadaniem nowego systemu będzie zapewnienie armii zdolności do precyzyjnego rażenia lądowych celów na dystansie ok. 300 kilometrów.

Wciąż nie ma pomyślnych wieści w sprawie pozyskania okrętów podwodnych, choć najnowszy strategiczny przegląd obronny zakłada zwiększenie ich liczby z trzech do czterech sztuk. Uzbrojone w pociski manewrujące miały być naszą bronią odstraszania. Uda się nadrobić opóźnienia?

To znów gigantyczny program, wart co najmniej kilkanaście miliardów złotych – największy w historii Marynarki Wojennej RP. Nadal rozmawiamy z trzema producentami, ale też władzami w Paryżu, Sztokholmie i Berlinie. Myślę, że na przełomie roku powinno być wiadomo, czy bliżej nam do francuskiego koncernu DCNS i okrętów Scorpene, których główną zaletą jest już zintegrowana broń rakietowa, czy do ThyssenKrupp Marine Systems i długo faworyzowanych w Polsce niemieckich U-Bootów, czy też do szwedzkiego Saaba, który rozwija dopiero projekt budowy okrętu nowej generacji A26. Myślę, że właśnie skandynawski producent może być bardzo ciekawym partnerem przemysłowym skrojonym na polską miarę. Zależy nam, aby na zamówieniu technologicznie i biznesowo skorzystały polskie stocznie. Sądzę, że to właśnie oferta dla naszego przemysłu przesądzi w ostatecznym rachunku o wyborze adresata zamówienia.

Chodzą słuchy, że nowy przetarg na śmigłowce dla morskiego i bojowego ratownictwa mogłyby wygrać znowu caracale, bo wymagania w nowym konkursie na zakup 16 maszyn są zbliżone do tych, które przesądziły w 2015 r. o zwycięstwie Airbus Helicopters.

Proszę pamiętać, że mówimy o sytuacji, gdy trzy podmioty mają równe szanse na wygranie tego postępowania. Nie będziemy nikogo dyskryminowali. Airbus nie spełnił naszych offsetowych oczekiwań i to był powód zakończenia poprzedniego przetargu. Ale też ani ja, ani mój szef Antoni Macierewicz nie zmieniliśmy przekonania, że decyzja naszych poprzedników z koalicji PO–PSL o wyborze śmigłowca zbudowanego w oparciu o jedną platformę, była błędem. Nierozsądne było też wskazanie jednego dostawcy 50 maszyn za horrendalną cenę 13,5 mld zł, z ogromnymi szansami na kolejne zamówienia, gdy producent nie miał w Polsce swojej fabryki.

Jeśli jednak teraz zamówimy kilkanaście specjalistycznych helikopterów dla sił specjalnych i ratownictwa, to przecież nie będą one produkowane w kraju, a o ich wygórowanej cenie już krążą legendy.

Wydaje mi się, że przesądzanie dziś, że śmigłowce nie będą produkowane w Polsce, jest przedwczesne. O tym, jaki jest faktyczny udział rodzimego przemysłu, przekonamy się w momencie, gdy firmy złożą oferty ostateczne, a komisja przetargowa je oceni. Tych kilkanaście kontraktowanych w tym roku maszyn specjalistycznych ma załatwić najpilniejsze potrzeby sił zbrojnych. Przed nami jednak konieczność wymiany co najmniej kilkudziesięciu maszyn transportowych. Sensowniej byłoby chyba kupować je od konkurujących dostawców, a nie jednej, faworyzowanej firmy.

Zgoda. Rozumiem jednak, że ta zasada nie dotyczy krajowych producentów, którzy dzięki decyzjom ministra obrony korzystają z uprzywilejowanej pozycji. I mają coraz mniej skrupułów, aby windując ceny, sowicie zarabiać na wojsku.

Jeśli w pewnych sytuacjach godzimy się płacić rodzimym producentom więcej, to rozumiemy, iż jest to dodatkowy koszt podnoszenia bezpieczeństwa, bo budujemy w krajowym przemyśle nowe zdolności albo gwarantujemy w ten sposób pewny, bo własny, serwis sprzętu. Ważne jest także zrozumienie w spółkach, że MON jest gotowe ponieść dodatkowe koszty, ale nie po to, żeby firmy przejadały zyski, ale by mądrze inwestowały w rozwój i tak się restrukturyzowały, żeby stać się bardziej konkurencyjnymi. Rozpoczęliśmy dlatego racjonalizowanie polityki cenowej, porządkowanie i rzeczywiste konsolidowanie branży. W PGZ idą zmiany, nie tylko kadrowe. Prezesi muszą zrozumieć, że brak umiaru w eskalowaniu cen, tolerancja dla marnej jakości i złe zarządzanie firmą to taktyka na krótką metę. Jeśli więc nie będzie poprawy konkurencyjności, zdrowego, proeksportowego biznesu i postępu technologicznego, to o przyzwoite zarobki i posady dla specjalistów w państwowych spółkach zatroszczą się nowe zarządy.

CV

Bartosz Kownacki ma 38 lat. Prawnik, adwokat, poseł PiS VII i VIII kadencji. Od 2015 r. sekretarz stanu w MON odpowiedzialny za modernizację armii.

Rz: Czy modernizacja armii traci impet? Wielkie kontrakty zbrojeniowe najwyraźniej ugrzęzły w negocjacjach. Co z tarczą powietrzną „Wisła"? Bez niej, jak twierdzą wojskowi, inne zbrojeniowe przedsięwzięcia tracą po prostu sens.

Nie zgodzę się z tezą, że negocjacje ugrzęzły. Trzeba pamiętać, że w przypadku programu „Wisła" negocjowany jest wysoce skomplikowany system i pośpiech w tym wypadku jest złym doradcą. Mówimy przecież o zaangażowaniu olbrzymich środków z budżetu państwa. Dopiero teraz uzyskaliśmy pewność, że mamy zagwarantowane fundusze – 30 mld zł na zakup ośmiu baterii Patriot. Producent zestawu, koncern Raytheon, od dawna wie, że nie będzie na rakietowy oręż ani grosza więcej. Jednak sprawa pozyskania tej najdroższej w historii armii broni jest bardziej skomplikowana. Przyszły kontrakt negocjujemy nie z przemysłem, lecz administracją w Waszyngtonie, więc po amerykańskich wyborach prezydenckich musieliśmy poczekać na zmiany w tamtejszych gabinetach.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację