Dzisiaj potrzebujemy ok. 370 osób do firmy ACS i 190 osób, które zatrudnimy w Straży Ochrony Lotniska. Właśnie prowadzimy nabór. Mamy zgłoszenia od operatorów kontroli bezpieczeństwa zatrudnionych dotychczas w Konsalnecie, ale naszą ofertą interesuje się także wiele osób niezwiązanych z lotniskiem. Wszystkim oferujemy umowy o pracę, godziwe wynagrodzenie i szkolenia. Będziemy mieli pełny nadzór nad tymi ludźmi i pewność, że jakość obsługi pasażerów jest odpowiednia.
Nie zamierza pan dążyć do zwiększenia liczby pasażerów na warszawskim lotnisku, a jednocześnie przejął pan Grzegorza Michorka z lotniska w Krakowie, znanego na rynku ze skuteczności w lotniczym marketingu.
Nie ma tu sprzeczności. Dążymy do zwiększenia liczby pasażerów, ale chcemy robić to w sposób kontrolowany. Lotnisko Chopina jest położone w granicach miasta, w strefie ograniczonego użytkowania, stąd bariery związane z jego funkcjonowaniem i rozwojem. Przepustowość lotniska, jeśli chodzi o możliwość odprawy pasażerów, jest wyliczona na maksimum 22 mln. Ale już odczuwamy dokuczliwe wąskie gardła, jak chociażby popyt na loty nocne, którego nie możemy zaspokoić. Dlatego istotne jest określenie optymalnej struktury ruchu lotniczego i podejmowanie działań umożliwiających spłaszczanie różnic między sezonem letnim i zimowym oraz między falami tworzącymi się w ciągu doby. Do tej pory filozofia była prosta: bierzemy wszystko, bo jesteśmy „wielkim Chopinem", a jak pojawią się kłopoty, wyślemy linie do Modlina. To nierealne. Pasażerowie wolą odlatywać z Warszawy nie dlatego, że Modlin jest kiepskim lotniskiem, to nieprawda. Powodem jest słaba dostępność tego portu. Kluczem dla Modlina jest zwiększenie jego obszaru ciążenia – czyli zbadanie, skąd można tam dojechać w dwie godziny. Rozbudowa układu drogowego czy powiązanie lotniska z siecią kolejową znacząco ten obszar zwiększy i podniesie atrakcyjność portu. Trzeba więc poprawić komunikację tego lotniska z Warszawą. Dla pasażera, który w Modlinie zaczyna lub kończy swoją podróż, czas i koszt dojazdu są kluczowe.
Brakuje panu strategii dla lotnictwa?
W Polsce nie było nigdy strategii rozwoju lotnictwa i transportu w ogóle. Nikt nie zadał sobie pytania, jak powinny przebiegać połączenia drogowe, kolejowe i lotnicze względem siebie, tak by się uzupełniały. W Niemczech kolej przejeżdża przez lotnisko, a Lufthansa ma ofertę Rail & Fly na jednym bilecie. U nas budowano lotniska głównie na terenach powojskowych, bo istniały tam pasy startowe i nie było problemów z gruntami. Duże lotnisko przesiadkowe musi być pozbawione ograniczeń środowiskowych, co jednoznacznie sugeruje lokalizację poza miastem, ale z zapewnieniem komunikacji – autostrady, linii kolejowej itp. Jednak zanim zdecydujemy, jakiego lotniska potrzebujemy, musi być znana odpowiedź na pytanie, jakiego będziemy mieć na tym lotnisku przewoźnika. Bo tylko silny przewoźnik narodowy z ambicjami rozwijania siatki połączeń międzykontynentalnych będzie w stanie zapewnić ruch przesiadkowy. Jeśli takiego przewoźnika nie będzie – nie ma sensu budować wielkiego portu, bo jego potencjał nie zostanie wykorzystany.
Często rozmawia pan z prezesem LOT Rafałem Milczarskim? Jak on widzi tę sytuację?