Rz: Jakie nowe tendencje dostrzega pan we współczesnych społeczeństwach?
W dzisiejszych czasach, coraz więcej osób czuje mocniejsze przywiązanie do swojego miasta niż do swojego kraju. To empiryczny fakt. Nowojorczycy utożsamiają się z Nowym Jorkiem bardziej niż ze Stanami Zjednoczonymi. Slogan „I love New York" wypisany na koszulkach ludzi na całym świecie dobrze obrazuje współczesną miłość do miasta. W XIX w. ludzie przywiązani byli raczej do narodów. Wiek XX przyniósł ekstremalne formy okrutnego nacjonalizmu. Uważam, że XXI w. ma szansę być pokojową erą miast. Aby nazwać uczucie „miłości do miasta", używam terminu: „civicism", od „civic", obywatelski. Nie wiem, czy w języku polskim istnieje słowo oddające przywiązanie do miasta?
Mówimy: patriotyzm lokalny, ale to może dotyczyć także wsi albo regionu. Brakuje nam jednego słowa, aby nazwać miłość do miasta. Natomiast słowo nacjonalizm rodzi w Polsce wiele negatywnych skojarzeń.
Miłość do jakiegoś miasta wydaje mi się lepsza niż miłość do własnego narodu czy – jeszcze gorzej – do własnej rasy. Afirmowanie miejskiej tożsamości nie jest tak niebezpieczne. Miasta konkurują ze sobą na zasadzie przyjaznej rywalizacji: Szanghaj chce być lepszy od Pekinu, a zapewne Kraków od Warszawy, ale nie wybucha z tego powodu wojna domowa. Miasta w przeciwieństwie do państw nie mają wojska. Nawet jeśli konkuruje ze sobą Monachium i Marsylia, nie trzeba się obawiać zbrojnego konfliktu. Odrębność narodów, jak pokazuje trudna historia, była zwykle skierowana przeciwko innym nacjom. Sądzę, że współczesna miłość do miasta może powstrzymywać groźny nacjonalizm.
Czy z każdym miastem można utożsamić się jak z Nowym Jorkiem?