Miasto musi pokazać twarz

Miasta konkurują ze sobą na zasadzie przyjaznej rywalizacji: Kraków chce być lepszy od Warszawy, ale nie wybucha z tego powodu wojna domowa – mówi profesor nauk politycznych i filozofii Daniel A. Bell.

Publikacja: 16.04.2018 21:00

Miasto musi pokazać twarz

Foto: materiały prasowe

Rz: Jakie nowe tendencje dostrzega pan we współczesnych społeczeństwach?

W dzisiejszych czasach, coraz więcej osób czuje mocniejsze przywiązanie do swojego miasta niż do swojego kraju. To empiryczny fakt. Nowojorczycy utożsamiają się z Nowym Jorkiem bardziej niż ze Stanami Zjednoczonymi. Slogan „I love New York" wypisany na koszulkach ludzi na całym świecie dobrze obrazuje współczesną miłość do miasta. W XIX w. ludzie przywiązani byli raczej do narodów. Wiek XX przyniósł ekstremalne formy okrutnego nacjonalizmu. Uważam, że XXI w. ma szansę być pokojową erą miast. Aby nazwać uczucie „miłości do miasta", używam terminu: „civicism", od „civic", obywatelski. Nie wiem, czy w języku polskim istnieje słowo oddające przywiązanie do miasta?

Mówimy: patriotyzm lokalny, ale to może dotyczyć także wsi albo regionu. Brakuje nam jednego słowa, aby nazwać miłość do miasta. Natomiast słowo nacjonalizm rodzi w Polsce wiele negatywnych skojarzeń.

Miłość do jakiegoś miasta wydaje mi się lepsza niż miłość do własnego narodu czy – jeszcze gorzej – do własnej rasy. Afirmowanie miejskiej tożsamości nie jest tak niebezpieczne. Miasta konkurują ze sobą na zasadzie przyjaznej rywalizacji: Szanghaj chce być lepszy od Pekinu, a zapewne Kraków od Warszawy, ale nie wybucha z tego powodu wojna domowa. Miasta w przeciwieństwie do państw nie mają wojska. Nawet jeśli konkuruje ze sobą Monachium i Marsylia, nie trzeba się obawiać zbrojnego konfliktu. Odrębność narodów, jak pokazuje trudna historia, była zwykle skierowana przeciwko innym nacjom. Sądzę, że współczesna miłość do miasta może powstrzymywać groźny nacjonalizm.

Czy z każdym miastem można utożsamić się jak z Nowym Jorkiem?

Większość ludzi na naszej planecie żyje obecnie w miastach, a mówiąc precyzyjniej: w obszarach miejskich. Dziś jest to już ponad 50 proc. populacji globu. Dla porównania, przed 1800 rokiem było to zaledwie 3 proc. Życie przenosi się do miast. Warto jednak podkreślić, że większość żyje w miastach średniej wielkości. Stawiam tezę, że człowiek może utożsamić się z danym miastem, tylko gdy jest ono wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju, posiada własny etos czy – mówiąc metaforycznie – jest miastem z duszą. W mojej książce „The Spirit of Cities" („Duch miast" – red.) oprócz Nowego Jorku opisuję osiem takich miejsc: Jerozolima, Singapur, Hongkong, Pekin, Berlin, Paryż, Oksford, Montreal.

Co tak wyjątkowego mają w sobie opisane w pańskiej książce miasta?

Każde wyraża własne wartości społeczne i polityczne, reprezentuje bogatą historię, szczyci się wyjątkową architekturą (szczególnie w centrum, gdyż na obrzeżach wszystkie stają się do siebie podobne). Aby uchwycić esencję każdego z tych miast, analizowałem jego przeszłość, badałem archiwa, ale przede wszystkim rozmawiałem z mieszkańcami wywodzącymi się z różnych klas i grup etnicznych. Na tej podstawie określiłem etos każdego z tych miejsc. W tym ujęciu Jerozolima jest miastem religii, Hongkong – miastem materializmu, Oksford powszechnie wywołuje skojarzenie z nauką, a Paryż – z romantyczną miłością. Rozpoznawalność jest ważna. Miasto, któremu uda się pokazać własną twarz, wygrywa w globalnym wyścigu.

Jak opisałby pan – stosując swoją metodę – współczesną Warszawę?

Aby uchwycić duszę miasta, warto zwracać uwagę, o co kłócą się jego mieszkańcy. Ludzie kochają się kłócić. Pochodzę z Montrealu, gdzie lokalna społeczność od zawsze najbardziej spierała się o język. Chodziło o konflikt między językiem angielskim a francuskim. Ten konflikt nie doprowadził nas do wojny, lecz przeciwnie – do rozkwitu dwujęzycznej kultury Kanady. W mojej książce rozdział o Montrealu jest jednym z najbardziej optymistycznych. Nie poznałem tak dobrze Polski, aby stawiać naukowe hipotezy, ale moje intuicje idą w kierunku historii. Odniosłem wrażenie, że ludzie w Warszawie kłócą się o przeszłość. Wcale nie o religię czy oficjalny język. Może więc Warszawa to miasto historii?

Globalizacja powoduje homogenizację, wszystko zaczyna wyglądać tak samo. Miasta również zaczynają być do siebie podobne. Czy to błąd?

Lepiej będzie, jeśli każde miasto zadba o swoją tożsamość i zachowa własną wyjątkowość. Trudno jest zżyć się z miastem, które jest podobne do tysiąca innych. Łatwiej jest czuć sentyment do paryskiej wieży Eiffla niż do McDonalda na rogu. Nie jestem przeciwnikiem globalizacji, ale dostrzegam mocne i słabe strony tego historycznego procesu. Moja książka o duchu miast była motywowana raczej optymistyczną wiarą w to, że nowocześni mieszczanie mogą łączyć globalną otwartość z poczuciem wspólnoty ufundowanej na odrębności. Moją filozofię miasta nazwano: kosmopolitycznym komunitarianizmem. Komunitarianizm to nurt w filozofii polityki podkreślający rolę wspólnoty i zakorzenienia.

Socjologowie straszą nas wielkimi miastami, które mają przyczyniać się do atomizacji społeczeństwa i wykorzenienia jednostek. Ale w przedstawianych przez pana teoriach miasta spełniają pozytywną rolę?

Nie zgadzam się z tymi zarzutami wobec wielkich miast, ponieważ wiele metropolii daje jednostkom poczucie przynależności do lokalnej społeczności i pozwala odnaleźć lub zapuścić korzenie w danym miejscu. Jeszcze raz podkreślę, że tę szczególną rolę nadawania obywatelom tożsamości posiadają tylko miasta z etosem, właśnie takie miasta zmieniają świat, sprawiają, że ludzie w nich mieszkający czują własną wyjątkowość, a nawet dumę. Małe miasta i miasteczka – jak wynika z moich obserwacji – nie posiadają takiej mocy. Z miastami jest być może tak, jak z ludźmi. Każda osoba powinna odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytanie, kim jestem. A następnie zachować własną wyjątkowość.

Przeciwieństwem indywidualnej wolności jest uniformizacja. Przykładem może być człowiek Davos (Davos Man), jak nazywa się ludzi z forum ekonomicznego w Davos. W powszechnym wyobrażeniu są to nieciekawi kosmopolici bez korzeni, wpisani w ramy globalnych standardów i pozbawieni lokalnych sentymentów. Od razu powiem, że taki ideał nie istnieje w rzeczywistości. Większość uczestników forum nie mówi: „Jestem obywatelem świata. Żyję bez poczucia przynależności". Przeciwnie, podkreślają, że przybyli z Madrytu albo Johannesburga. Potrafią spierać się, które miasto jest lepsze. Powinniśmy jednoczyć się w imię wspólnych wartości, ale kultywować własną odmienność.

Czytając pańską książkę odniosłem wrażenie, że nie podoba się panu idea smart city, choć staje się ona dominującym modelem urbanizacji. Czy istnieją jakieś alternatywne wizje rozwoju nowoczesnych miast?

Idea smart city zakłada uniformizację miast. Wszystkie rozwinięte metropolie miałyby być ujednolicone: obsługiwane przez sztuczną inteligencję, posiadające identyczne aplikacje pomocne w życiu codziennym, tworzące podobne budynki, ulice i place. Moja książka opowiadająca o losach dziewięciu miast wyraźnie pokazuje, że każde z opisanych miejsc jest unikalne. To dobrze! Jeżeli Jerozolima miałaby już więcej nie być stolicą religii, lecz jedynie inteligentnym miastem smart – świat wiele straciłby na takim rozwoju. Pytanie, czy chcemy zabić wyjątkowość Paryża i tworzyć smart Paryż? Alternatywną drogę rozwoju miast w przyszłości przedstawiam w mojej książce. Zwracam uwagę na fakt, że już w starożytności Ateny, Sparta czy Jerozolima posiadały własny etos.

Czy miasta mogą czerpać ekonomiczne korzyści z własnej tożsamości?

Żyjemy w czasach niespotykanej dotąd w dziejach mobilności ludzi. W Unii Europejskiej nie macie granic, trwa swobodny przepływ ludzi, towarów i kapitału. Ja sam przebywam obecnie w Chinach, gdzie wykładam na dwóch uniwersytetach. Tożsamość danego miasta jest w erze globalizacji bardzo pożądana, może stanowić poważny argument w przyciąganiu nowych mieszkańców, pracowników, studentów, a dzięki temu pośrednio – inwestorów. Czasem los miasta może odmienić jedna udana inwestycja. Tak jak miało to miejsce w przypadku Bilbao, gdzie wybudowano Muzeum Guggenheima, teraz to mekka miłośników sztuki i turystów.

Jakie cechy powinno mieć dziś miasto, aby obywatele chcieli je kochać?

Najsilniejsze uczucia miłości i szacunku do miasta budzą dziś metropolie, które są tolerancyjne – to pierwszy warunek, aby tworzyć szczęśliwą wspólnotę. Bardzo ważny jest także optymizm dotyczący przyszłości. Pesymistyczne wizje budzą niechęć obywateli. Ludzie poszukują jasnych stron życia oraz świetlistych dróg rozwoju. Ważną cechą nowoczesnego miasta jest multikulturalizm, zwykle wzbogacający daną społeczność. Pod tym względem wielkie ośrodki mają przewagę nad monokulturowymi miastami na prowincji. Wreszcie, last but not least, miasto musi dawać mieszkańcom poczucie satysfakcji, a nawet miejskiej dumy. Ja kocham Montreal, to miasto daje mi powody do dumy.

CV

Daniel A. Bell jest profesorem nauk politycznych oraz filozofii. Pochodzi z Montrealu, mieszka i wykłada na uniwersytetach w Chinach. Współautor głośnej książki „The Spirit of Cities". Będzie gościem konferencji Real Estate Impactor organizowanej przez „Rzeczpospolitą" 21–22 maja w Gdyni. W tym roku tematem głównym konferencji jest tożsamość miast.

Rz: Jakie nowe tendencje dostrzega pan we współczesnych społeczeństwach?

W dzisiejszych czasach, coraz więcej osób czuje mocniejsze przywiązanie do swojego miasta niż do swojego kraju. To empiryczny fakt. Nowojorczycy utożsamiają się z Nowym Jorkiem bardziej niż ze Stanami Zjednoczonymi. Slogan „I love New York" wypisany na koszulkach ludzi na całym świecie dobrze obrazuje współczesną miłość do miasta. W XIX w. ludzie przywiązani byli raczej do narodów. Wiek XX przyniósł ekstremalne formy okrutnego nacjonalizmu. Uważam, że XXI w. ma szansę być pokojową erą miast. Aby nazwać uczucie „miłości do miasta", używam terminu: „civicism", od „civic", obywatelski. Nie wiem, czy w języku polskim istnieje słowo oddające przywiązanie do miasta?

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację