Justin Yifu Lin: Państwo musi być aktywne

Polska może się rozwijać znacznie szybciej, jeśli rząd będzie prowadził aktywną politykę gospodarczą – przekonuje Grzegorza Siemionczyka były główny ekonomista Banku Światowego, twórca nowej ekonomii strukturalnej (NES) Justin Yifu Lin.

Aktualizacja: 06.02.2017 20:20 Publikacja: 06.02.2017 19:21

Justin Yifu Lin: Państwo musi być aktywne

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Rz: Jak ocenia pan transformację gospodarczą Polski w ostatnim ćwierćwieczu?

Bez wątpienia Polska i inne gospodarki dawnego bloku sowieckiego odniosły sukces, należą się wam gratulacje.

Wicepremier Mateusz Morawiecki uważa jednak, że Polska potrzebuje nowego modelu rozwoju, sugerując tym samym, że dotychczasowy był wadliwy. Ma rację?

Polska pod pewnymi względami przypomina mi Irlandię z lat 80. XX w. Irlandzki PKB per capita, liczony zgodnie z metodologią parytetu siły nabywczej (PPP), odpowiadał wtedy połowie amerykańskiego. Dziś podobny dystans dzieli Polskę od USA. Irlandia przez pół wieku nie była w stanie USA dogonić, była też dość uboga na tle innych państw zachodniej Europy, jak Niemcy, Francja czy Szwecja. To skutkowało masową emigracją Irlandczyków. Dziś to do Irlandii emigrują Polacy, bo jest to jeden z krajów o najwyższym poziomie PKB per capita w zachodniej Europie, zamożniejszy nawet od Niemiec. Irlandia odniosła sukces dzięki skutecznej, aktywnej polityce gospodarczej.

Irlandia często jest przedstawiana jako dowód na to, że najskuteczniejszą polityką gospodarczą jest obniżenie podatków dla firm. Czy to nie dzięki temu Irlandia przyciągnęła wiele amerykańskich firm, które szukały przyczółka w UE?

Niski podatek CIT to rzeczywiście jeden z czynników, które zapewniły Irlandii konkurencyjność, ale nie był on kluczowy. Obciążenia dla firm były tam niższe, niż w innych krajach Europy, już od lat 60., jeszcze przed akcesją Irlandii do Wspólnoty Europejskiej (poprzedniczki UE – red.). Kluczem do sukcesu tego kraju była aktywna rola rządu, który wspierał wybrane gałęzie przemysłu, m.in. chemiczną i farmaceutyczną, usuwając bariery blokujące ich rozwój.

Ale Irlandia do połowy lat 80. rozwijała się niemrawo, podczas gdy Polska systematycznie nadrabia zaległości wobec państw zachodniej Europy. Po co zmieniać coś, co działa?

Po prostu stosując się do zaleceń nowej ekonomii strukturalnej (teoria propagowana przez Lina – red.), czyli prowadząc bardziej aktywną politykę gospodarczą, Polska mogłaby się rozwijać znacznie szybciej, niż opierając się tylko na spontanicznych procesach rynkowych. Chiny rozwijały się w minionych 37 latach w tempie bliskim 10 proc. rocznie. Dzięki temu pod względem PKB per capita pięciokrotnie wyprzedziły Indie, które jeszcze pod koniec lat 70. XX w. były krajem bogatszym. A przecież Indie też rozwijały się szybko, średnio w tempie 5,7 proc. rocznie. Nie ma żadnego powodu, aby w Polsce PKB per capita (liczony według PPP – red.) nie rósł w tempie 7-8 proc. rocznie, zamiast 5 proc. Dzięki temu Polska stałaby się drugą Irlandią, nie tylko dogoniłaby USA i Niemcy, ale jeszcze je wyprzedziła.

Chiny są wzorem do naśladowania? Tamtejszy rząd, sterując podażą kredytu, napompował bańkę na rynku nieruchomości i doprowadził do przerostu niektórych branż. Dziś powszechne są ostrzeżenia, że kraj stoi na krawędzi poważnego kryzysu.

Ostrzeżenia, że chińską gospodarkę czeka nieuchronny krach, słyszę co roku już od wielu lat. To jest wynik niezrozumienia tamtejszych realiów. W Chinach rzeczywiście jest wciąż wiele spółek państwowych, często nieefektywnych. Rząd nie dopuszcza też w pewnych branżach inwestycji zagranicznych. Zachodnim ekonomistom wydaje się to niezrozumiałe. Chiny muszą jednak chronić niektóre gałęzie przemysłu, bo wystawienie ich na wolnorynkową konkurencję mogłoby oznaczać upadek wielu firm i wzrost bezrobocia. Ich ochrona pozwala więc zachować stabilność społeczno-ekonomiczną, bez której nie ma mowy o żadnym rozwoju. Niektóre z tych gałęzi, na przykład metalurgiczna, są też istotne dla bezpieczeństwa narodowego. Zresztą, podobnie jest w Polsce. Polska nie doprowadziła prywatyzacji do końca, a mimo to rozwijała się w ostatnim ćwierćwieczu lepiej, niż wiele państw Europy Środkowo-Wschodniej, które to zrobiły. Stało się tak, bo choć sektor prywatny jest co do zasady bardziej efektywny, to często są inne powody, aby utrzymać niektóre firmy pod kontrolą państwa.

Co zatem powinien zrobić nasz rząd, żeby przyspieszyć rozwój gospodarki?

 

Zadaniem dla rządu jest identyfikowanie tych gałęzi przemysłu czy usług, w których kraj ma tzw. uśpioną przewagę komparatywną. Chodzi o takie branże, które byłyby konkurencyjne międzynarodowo, gdyby nie koszty transakcyjne, bariery infrastrukturalne itp. Rząd musi te przeszkody usuwać.

Czy rządy są dobre w identyfikowaniu perspektywicznych gałęzi przemysłu?

Często są zbyt ambitne, próbują wspierać rozwój gałęzi, w których kraj nie ma przewagi komparatywnej, bo nie są one zgodne z jego strukturą czynników produkcji. Historia uczy, że największe sukcesy odnoszą kraje, które rozwijają te branże eksportowe, które rozwijały się dobrze w poprzednich 20 latach w rosnących szybko gospodarkach o podobnej strukturze czynników produkcji, ale około dwukrotnie zamożniejszych. W przypadku Polski takim punktem odniesienia mogą być na przykład Niemcy.

W ostatnich latach w Polsce, bez żadnego wsparcia rządu, rozkwitła branża gier komputerowych. Dynamicznie rozwija się też sektor usług dla biznesu. Dlaczego sądzi pan, że to rząd powinien „wybierać zwycięzców”?

Nie twierdzę, że rząd powinien całkowicie zastępować rynek. Rynek to jeden z filarów rozwoju, bez niego nie sposób ustalić właściwych cen czynników produkcji, od których z kolei zależą przewagi komparatywne gospodarki. Podkreślam też stale, że oprócz typowania tych gałęzi przemysłu, w których kraj ma ukrytą przewagę komparatywną, rząd musi mieć otwarte oczy, dostrzegać szanse związane z rozwojem nowych technologii. Jeśli władze widzą, że prywatne firmy odnoszą sukcesy w jakiejś dziedzinie, powinny pomóc im skomercjalizować innowacje, zwiększyć skalę działalności. Chodzi o takie działania, jak pomoc w znalezieniu finansowania, ochrona ich praw własności intelektualnej, wspieranie eksportu, tworzenie inkubatorów dla nowych przedsiębiorstw itp. Rolą sektora publicznego jest również odpowiednie kształtowanie oferty edukacyjnej, aby rozwoju perspektywicznych branż nie zahamował brak odpowiednio wykształconych pracowników.

Czy jakiekolwiek wsparcie dla branży, która i bez tego jest konkurencyjna, nie jest po prostu marnowaniem zasobów?

Nawet firmy, które są globalnymi liderami w swojej branży, potrzebują wsparcia, aby ten status zachować. Muszą prowadzić kosztowne badania, aby utrzymać innowacyjność. Oczywiście, firmy mają wystarczającą motywację, aby rozwijać swoje produkty, ale innowacje mają też efekty zewnętrzne, można je wykorzystywać szerzej w gospodarce. Dlatego na przykład USA wciąż finansuje badania w wybranych obszarach. Jak zauważyła Mariana Mazzucato, amerykański rząd działa a w tym zakresie jak przedsiębiorca. Taka przywódcza rola państwa, które dokonuje strategicznych wyborów, jest bardzo istotna.

Ale pomoc publiczna dla wybranych branż, niezależnie od jej formy, nie jest neutralna dla pozostałych. Jeśli rząd promuje rozwój pewnych gałęzi przemysłu, innym może być trudniej konkurować o pracowników…

Przeciwnie, rozwój wybranych przez państwo sektorów pozwala rozwijać się innym, bo gospodarka to system naczyń połączonych.

Jakie narzędzia wsparcia ma do wykorzystania rząd?

To zależy, jakie jest wąskie gardło w danej branży, którą rząd zidentyfikował jako perspektywiczną. Z jednej strony rząd może wspierać przejęcia zagranicznych firm przez krajowe podmioty, aby wejść w posiadanie odpowiednich technologii. Może też zachęcać zagraniczne firmy do relokacji do Polski…

Jeśli przejęcie jest inwestycją opłacalną, firma znajdzie bez problemu finansowanie na rynku. Tak samo jest z relokacją.

Rynek niekiedy zawodzi i chodzi właśnie o to, żeby państwo jego niedoskonałości łagodziło. Banki udzielają głównie kredytów krótkoterminowych, nie oferują długoterminowego finansowania akcyjnego. A nie każda firma może wejść na giełdę. Jest więc miejsce na państwowe banki rozwojowe.

Czy w ramach UE da się prowadzić politykę zgodną z NES? Unijne przepisy nie pozwalają na przykład na subsydiowanie firm.

Nie jestem zwolennikiem subsydiów, tylko polityki udogodnień dla wybranych firm. To jest jak najbardziej zgodne z unijnymi regułami. Chodzi o redukowanie barier, które sprawiają, że firmy mające ukrytą przewagę komparatywną nie mogą uzyskać właściwej przewagi komparatywnej.

A gdyby tych reguł nie było, subsydia byłyby najlepszą metodą?

Niekoniecznie. Subsydia sprzyjają korupcji i umożliwiają przejęcie polityki gospodarczej rządu przez rozmaite grupy interesów.

Czy nie obawia się pan, że gdyby każdy kraj stosował się do reguł NES, mielibyśmy globalną wojnę gospodarczą? Chiny, które wymienia pan jako przykład do naśladowania, są ustawicznie krytykowane przez USA za manipulowanie kursem waluty, dumping cenowy itp. Waszyngton rewanżuje się blokowaniem przejęcia amerykańskich firm przez podmioty z Chin, zwłaszcza państwowe...

Oskarżenia Chin o dumping, to wynik tego, że na Zachodzie często nie traktuje się Chin jako gospodarki rynkowej. Amerykanom wydaje się, że jeśli coś można w Chinach produkować taniej, niż w USA, to musi chodzić o dumping. Tymczasem w Chinach koszty są po prostu niższe, niż w gospodarkach dojrzałych. Po drugie, jeśli każdy kraj będzie się starał wspierać te sektory, w których ma przewagę komparatywną, kwitł będzie globalny handel między krajami na różnych etapach rozwoju oraz krajami na tym samym poziomie rozwoju, ale o innych specjalizacjach.

Krytycy interwencjonizmu często wskazują, że zamierzone skutki może on przynosić tylko w krajach autokratycznych. Ani Chiny, ani Korea Płd., ani Japonia, w okresie najszybszego rozwoju nie były krajami demokratycznymi. Czy NES da się zastosować w krajach demokratycznych, gdzie wybory co cztery lub pięć lat wyznaczają horyzont polityki gospodarczej?

Oczywiście, jednym z dowodów jest Irlandia, o której już mówiliśmy. Inny przykład to Mauritius, gwiazda Afryki. To jest kraj, który do lat 70. stosował strategię substytucji importu, zaburzał konkurencję na wiele sposobów i pozostawał mimo to krajem ubogim. W latach 70. to się zaczęło zmieniać, zamiast substytucji importu Mauritius postawił na promowanie eksportu. Władze chroniły wprawdzie nadal stare sektory, ale stworzyły specjalną strefę ekonomiczną, w której panowały inne przepisy, bardziej liberalne. Wspierały rozwój przemysłu tekstylnego, który chciały przyciągnąć z Tajwanu i Hongkongu. To się udało, m.in. dlatego że Mauritius miał niższe płace i preferencyjny dostęp do rynków USA i UE. Dzięki temu stał się najszybciej rozwijającą się gospodarką Afryki. A to jest kraj demokratyczny.

Czy dobrze rozumiem, że nie popiera pan strategii substytucji importu?

To zależy, co przez to rozumieć. Jeśli chodzi o wysokie cła, które mają chronić rodzimy przemysł, to uważam je za niepotrzebne. Takiej ochrony wymagają tylko sektory, w których kraj nie ma przewagi komparatywnej. Te, w których taką przewagę ma, niejako automatycznie stają się eksporterami, więc import staje się zbędny.

Polska, podobnie jak wiele innych krajów, ma dziś problem ze starzejącym się społeczeństwem. Wielu ekonomistów uważa demografię za najpoważniejszą barierę rozwoju naszej gospodarki. To jest silny hamulec?

Demografia może być barierą, ale da się ją obejść. Chińskie społeczeństwo też się starzeje, ale wiek emerytalny jest tam wciąż bardzo niski: 50 lat dla kobiet i 55 dla mężczyzn. Wiek emerytalny można podnosić, aby skompensować mniejszą podaż pracowników. Kluczowe jest jednak wykształcenie społeczeństwa, a nie jego liczebność. Chiny bardzo mocno inwestują w edukację, dzięki czemu jakość siły roboczej się poprawia.

Czy kapitał ma narodowość?

Nie, ale ma właścicieli. A właściciele chcą uzyskiwać z niego dochody. Kapitał z krajów rozwiniętych chętnie przenosi się do krajów rozwijających się, gdzie stopy zwrotu są wyższe. Ale nie robi tego po to, aby struktura zasobów krajów rozwijających się stała się taka sama, jak w krajach rozwiniętych, tylko po to, aby wykorzystać lokalne przewagi. W pewnym sensie zagraniczny kapitał może więc utrwalać strukturę produkcji w krajach rozwijających się, nawet jeśli wymaga ona zmiany.

CV

Justin Yifu Lin jest chińskim ekonomistą, profesorem na Uniwersytecie Pekińskim. W latach 2008–2012 był głównym ekonomistą i wiceprezesem Banku Światowego. Jest twórcą nowej ekonomii strukturalnej, teoretycznej podbudowy strategii odpowiedzialnego rozwoju wicepremiera Morawieckiego.

Rz: Jak ocenia pan transformację gospodarczą Polski w ostatnim ćwierćwieczu?

Bez wątpienia Polska i inne gospodarki dawnego bloku sowieckiego odniosły sukces, należą się wam gratulacje.

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację