Z badań zleconych przez „Rzeczpospolitą" wynika, że aż dwóch na trzech obywateli czuje się w tej sprawie źle lub bardzo źle poinformowanych. I słusznie, bo jedna z najważniejszych w demokratycznym państwie debat prowadzona jest przez rządzących wręcz skandalicznie.
O tym, ile przyjdzie nam już w 2018 r. oddać fiskusowi, dowiadujemy się ze strzępków wypowiedzi, często wzajemnie sprzecznych urywków zdań, niewyczerpujących tematu wywiadów. Z tych mocno niekompletnych puzzli dziennikarze gospodarczy i doradcy podatkowi usiłują na użytek czytelników i podatników odtworzyć zamierzenia rządzących. Niestety, wiele w tej układance się nie zgadza: raz 19-proc. podatek od przedsiębiorców idzie pod nóż, „bo zapadła decyzja polityczna", innym razem to tylko propozycja. Przykłady można mnożyć.
Może dzieje się tak dlatego, że projekt, skopiowany przez PiS z przedwyborczych zapowiedzi PO, ma wadę wrodzoną: powstaje nie tam, gdzie powinien. Zamiast powierzyć go najlepiej przygotowanemu do tego Ministerstwu Finansów, premier Szydło oddała go stworzonemu ad hoc w swojej kancelarii zespołowi pod kuratelą szefa Komitetu Stałego Rady Ministrów.
Zespół ten z kolei, zamiast przedstawić na piśmie założenia do reformy i poddać je ogólnonarodowej debacie, czy w ogóle chcemy zmieniać system podatkowy i w jakim kierunku, rozbiegł się po mediach, opowiadając o fragmentach zmian.
Sprzeczne są także zapowiedzi pani premier i jej podwładnych: raz słyszymy, że podwyżek podatków nie będzie, innym razem, że projekt jest neutralny dla budżetu, co oznacza, że zarabiający więcej zrzucą się na obniżkę dla słabiej uposażonych.