Podobne rozwiązania istnieją we Francji czy w Niemczech. Najpierw ucieszyło to operatorów – dokładna informacja o kliencie (np. o jego wieku) znacząco ułatwia sprzedaż innych usług użytkownikowi prepaida. Niestety, pierwsze miesiące obowiązywania nowego prawa spowodowały gwałtowny spadek sprzedaży kart przedpłaconych.

Obawiam się, że wprowadzenie tego typu obowiązku jest wpadaniem w paranoję, i to masową. Nie dyskutuję z faktem, że przestępcy wykorzystują karty prepaid. Zapewne wykorzystują jednak również łomy, młotki i pończochy podczas napadów rabunkowych. Państwo ma wystarczająco dużo środków, by ich ścigać. Nie musi wiedzieć wszystkiego o obywatelach. Zresztą dla przestępców konieczność rejestracji kart nie wydaje się wielkim problemem. Co najwyżej dla przestępców amatorów. Karty SIM wezmą na słupy, a jak SIM-y były łatwopalne, tak wciąż pozostaną. Nic w tej kwestii nie uległo zmianie. Co prawda teraz urzędnik aparatu bezpieczeństwa (sic!) nie będzie musiał mozolnie ustalać tożsamości. Będzie to jednak wciąż tożsamość nabywcy, a niekoniecznie przestępcy.

Burzy to też wizję Polski jako państwa otwartego. Obowiązek rejestracji utrudni bowiem najbardziej życie turystom, którzy chcieliby okresowo korzystać choćby z zalet internetu bezprzewodowego. A turyści to dla wielu regionów kraju jedno z ważnych źródeł przychodów.

No i cała ta akcja, jak widać, psuje komuś biznes. A jeśli psuje biznes, to zmniejsza zatrudnienie. A to o nie państwo ma dbać, nie zaś o podsycanie paranoi. Bo zgodnie z teorią ekonomii nie ma nic gorszego niż samospełniająca się prognoza. Oczywiście ktoś mógłby rzec, że zwolnienia w telekomach wyrówna zatrudnienie w służbach zajmujących się inwigilacją i bezpieczeństwem. Jeśli tak, to gratuluję wizji rynku pracy, żywcem wziętej sprzed pół wieku.