Rezygnacja z proponowanego przez Mateusza Morawieckiego przekazania 75 proc. zgromadzonych przez Polaków w OFE oszczędności na ich prywatne konta emerytalne oznacza, że rząd PiS nie zadowoli się położeniem ręki na pozostałych 25 proc. I potraktuje całość zasobów OFE jako zaskórniaki, które wesprą budżet, gdy dobra koniunktura w gospodarce się kiedyś skończy. Ich wartość jest kusząco wysoka: dzięki wzrostowi na giełdzie przekroczyła w sierpniu 180 mld zł, co jest równowartością ponad siedmiu lat wypłat z programu 500+.

Osobiście nie uważam oddania ćwierci moich oszczędności z OFE za transakcję atrakcyjną, lepiej jednak uratować pozostałe 75 proc. niż nic. Właśnie dlatego rynek kapitałowy już się z tym pogodził i uwzględnił w cenach akcji na GPW. Stanowią one 79 proc. aktywów OFE, więc reforma Morawieckiego giełdy by nie zabiła. Wstrzymanie jej sugeruje jednak, że górę biorą argumenty Henryka Kowalczyka, wpływowego ministra z Kancelarii Premiera. Oznajmił on niedawno, że OFE najlepiej rozwiązać, a ich zasoby przenieść do ZUS. To oznaczałoby konieczność wielkiej wyprzedaży akcji. A taki scenariusz to strzał w plecy warszawskiej giełdy.