Przed wybuchem kryzysu nie działała bowiem wystarczająco dyscyplinująco na europejskich fiskalnych grzeszników, pozwalając im kumulować deficyt i dług publiczny do groźnych poziomów. Trudno jej było zresztą karać za coś takiego słabsze państwa południa Europy, w czasie gdy problemy z dyscypliną budżetową miała Francja, a nawet Niemcy. Zresztą Hiszpania należy dzisiaj do krajów strefy euro, które najwięcej zrobiły, by zreformować swoją gospodarkę, i wyraźnie wyszła na prostą. To, że mimo wzrostu gospodarczego przekraczającego 3 proc. nie udaje się jej zbić deficytu finansów publicznych poniżej 3 proc. PKB, świadczy jedynie o skali problemów, z których wychodzi ten kraj. Wstrzymywanie Madrytowi funduszy i nakładanie na niego kar finansowych ani nie zmniejszy bezrobocia w Hiszpanii, ani nie przyspieszy wzrostu gospodarczego, ani nie pomoże w żaden inny sposób w naprawie finansów publicznych. Czas na karanie Hiszpanii był wiele lat temu. Dzisiaj kary, zamiast spełnić funkcję wychowawczą, zostałyby uznane za atak szału oderwanych od rzeczywistości brukselskich biurokratów. Tym razem jednak Komisja Europejska wykazała się instynktem samozachowawczym. Hiszpania jest pogrążona w kryzysie politycznym. Choć w ciągu pół roku odbyły się tam dwukrotnie wybory parlamentarne, nie udało się sformować rządu. Próba narzucenia Madrytowi ostrzejszej dyscypliny fiskalnej mogłaby się zakończyć podobnie jak w Grecji, czyli napędzeniem poparcia dla radykalnej lewicy i pogłębieniem chaosu gospodarczego mającego dużo głębsze konsekwencje niż w przypadku małej Grecji. Rozedrgana i dryfująca radykalnie na lewo jest również scena polityczna w Portugalii. Przeciwko oszczędnościom fiskalnym i zmianom prawa pracy buntują się Francuzi. Europa zmaga się jednocześnie z wieloma kryzysami, więc nie może sobie pozwolić na ich podsycanie.