Wszystkie te spółki mają wspólny mianownik – obecność na rynku publicznym i głównego akcjonariusza. Kogo dokładnie? Tu odpowiedź nie jest oczywista. Teoretycznie ich zwierzchnikiem jest minister rozwoju i finansów. Jednak w praktyce głównym akcjonariuszem coraz częściej jest sama premier Beata Szydło (tak wynika z ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym, która pozwala premierowi zarządzać spółkami). Ale w PiS rządzących jest wielu, w firmach mówi się nawet o siedmiu frakcjach, a każdej przecież coś się należy.

Wachlarz potencjalnych zdobyczy stale się powiększa, a lista roszad wydłuża. Z Alior Banku po blisko dekadzie panowania odejdzie jego współzałożyciel i prezes Wojciech Sobieraj. Pekao właśnie przeszło w ręce PZU i Polskiego Funduszu Rozwoju. Lada moment posadę straci jego długoletni prezes Luigi Lovaglio. Pytanie, co z PKO BP, w którym kończy się kadencja prezesa Zbigniewa Jagiełły.

Wyniki finansowe wyżej wymienionych spółek są dobre. Kursy giełdowe na fali światowej hossy też odrobiły powyborcze straty. Choć te flagowe okręty polskiej gospodarki płyną dziś po spokojnym morzu, pozostaje pytanie, jak się zachowają, gdy nadejdzie sztorm. Czy w warunkach zwiększonego ryzyka niedoświadczony kapitan zdoła utrzymać dyscyplinę i obrać właściwy kurs?

Wymiana szefa firmy to zawsze ryzyko. Wiedzą o tym akcjonariusze prywatnych spółek notowanych na giełdzie. Dlatego też do zmiany prezesa dochodzi tam średnio zaledwie raz na cztery lata. Rządzący nie powinni więc ignorować emocji (i portfeli) mniejszościowych akcjonariuszy, których z pewnością zaboli spadek notowań. Powinni też rozumieć, że w ciągu kilku, kilkunastu miesięcy nie sposób dobrze poznać branży lub firmy, nie wspominając o opracowaniu lub chociaż modyfikacji długofalowej strategii rozwoju.

Po części winę za obecny stan rzeczy ponosi także rząd PO–PSL. Tuż przed wyborami zmienił statuty niektórych spółek giełdowych, zmniejszając rolę prezesów, a zwiększając kompetencje rad nadzorczych reprezentujących interesy głównych akcjonariuszy. Rady dostały statutowy mandat, aby dobierać prezesom współpracowników. Mechanizm ten – jak pokazuje praktyka – jest obecnie rutynowo wykorzystywany przez wszelkiej maści frakcje polityczne.