Aby zostać ofiarą ataku, nie trzeba kupować przez internet kartą kredytową czy nierozważnie na prawo i lewo podawać jej numer. W moim przypadku karta została zeskanowana prawdopodobnie nakładką przymocowaną do bankomatu, choć tak naprawdę nie wiadomo i nikt nie jest w stanie się tego dowiedzieć, zwłaszcza jeśli doszło do tego daleko od Polski. Dopiero dwa tygodnie po powrocie do kraju wyczyszczono mi konto, a bank, który wcześniej sam blokował mi konto, uznając zagraniczne wydatki za podejrzane, serii wypłat z bankomatu za takowe już nie wziął.

Pozostało złożenie reklamacji, która po kilku tygodniach na szczęście została uznana, jednak dopiero wizyta na posterunku policji otworzyła oczy na skalę problemu. Bank musi sprawę zgłosić jako przestępstwo, choć szans na wykrycie nie ma. Tego typu przypadków trafia na policję coraz więcej, ale okradziony konsument ma niewielkie szanse. Nakładki skanujące numery kart i kamery, dzięki którym przestępcy odkrywają numer PIN, pojawiają się coraz częściej na bankomatach w oddziałach banków. Komu można jeszcze zaufać?

Bank zawsze będzie wykazywał, że klient był nieostrożny i sam prosił się o kłopoty. Choć instytucje finansowe na każdym kroku starają się nas przekonać do elektronicznych płatności, to w razie kłopotów umywają ręce. Dlatego za granicą płacę już tylko i wyłącznie gotówką, czyli jak finansowy dinozaur. Nie chcę przechodzić przez tę szarpaninę raz jeszcze, a okazji do kradzieży środków z konta i tak przestępcom nie brakuje.