Nie może natomiast być to okazja do jeszcze jednej akcji pod hasłem: „ratujmy polski węgiel". Ale najważniejsze, by przestać używać sloganu o ratowaniu kopalń, a zacząć mówić o ich uzdrowieniu.

Walka z ociepleniem klimatu to nie tylko próby ograniczenia wydobycia węgla, ale też mniejszy na niego popyt. Im mniejszy popyt, tym niższe ceny i gorsza kondycja kopalń. W tym momencie dla polityków pojawia się historyczna szansa, by ruszyć kopalniom z odsieczą. Oczywiście polega ona na hojnym użyciu pieniędzy podatników. A że kondycja polskich kopalń systematycznie się pogarsza, toteż politycy zwykle usuwają zewnętrzne objawy choroby, oddłużając zakłady, konsolidując je w grupy albo łącząc je z innymi, rentownymi firmami. Do katalogu tych pseudodziałań dołączyły ostatnio potężne państwowe zakupy surowca. Wszystkie te akcje mają wspólną cechę – niczego trwale nie rozwiązują. Pozwalają jedynie kopalniom dotrwać do kolejnego wzrostu cen węgla. Potem ceny znowu spadają i historia się powtarza. Tyle że za każdym razem zapaść jest większa.

Trzeba skończyć ten chocholi taniec. Kopalnie muszą zacząć działać jak każdy inny zakład w Polsce. To znaczy, gdy jest koniunktura, zwiększać wydobycie i inwestować, gdy nie ma koniunktury, zwalniać pracowników i ograniczać wydobycie.

Powinni to pojąć zarówno politycy, jak i górnicy. W piątek zaczynają się negocjacje z nimi – od tego, czy zrozumieją oni, że nie uda im się utrzymać wszystkich przywilejów, zależy nie tylko los Kompanii Węglowej, ale także przyszłość całego Śląska. To, czy będzie on silnym okręgiem przemysłowym czy tylko dziurą, w której giną publiczne pieniądze.