Teraz czas na ekspansję na unijny rynek usług – atrakcyjny, chłonny, perspektywiczny i... tylko teoretycznie otwarty. W rzeczywistości zawsze był chroniony przed zagraniczną konkurencją, zwłaszcza przez największe unijne gospodarki. Jak? Ot choćby przez mnożenie administracyjnych przeszkód czy przeprowadzanie kontroli mających wykazać, że rywale nie spełniają lokalnych bądź narodowych wymogów. Tylko jedna piąta obrotów naszych firm z sektora usług dla biznesu pochodziła ze zleceń płynących z państw Unii Europejskiej. Idę o zakład, że za rok, dwa wartość ta co najmniej się podwoi.

Przed polskimi firmami świadczącymi różnego typu usługi (zwłaszcza dla biznesu) pojawiło się właśnie zielone światło. A przed naszą gospodarką szansa na jeszcze mocniejsze przyspieszenie. Komisja Europejska przyjęła w końcu tzw. pakiet liberalizacji rynku usług, który ma jeden główny cel: znieść wszelkie administracyjne bariery. Polskim firmom ma być łatwiej świadczyć usługi w innych krajach UE, a zagranicznym firmom – w Polsce.

To wielka szansa dla naszych usługodawców, np. firm księgowych, inżynierów czy architektów. Bo w biznesie na konkurencyjnym rynku liczą się przede wszystkim dwie kwestie: cena i jakość. Zapewnią je – jestem pewien – nie tylko wymienione profesje.

Nie ma się co dziwić, że dyrektywa usługowa budzi złość Francuzów czy Niemców, których usługi mogą po zmianach okazać się zwyczajnie za drogie. Polskie firmy, wzorem producentów i eksporterów, powinny się już przygotowywać na podbój nowych, europejskich rynków.