Dobrze, że wnioski wyciągnięto stosunkowo szybko. Obecnie realizowane kontrakty eksportowe z Chińczykami są tego efektem. Tym ważniejszym, że mogą przecierać szlaki dla kolejnych produktów, dla których usilnie szukamy nowych rynków zbytu. Zwłaszcza sprzedaży wieprzowiny, ograniczanej przez zagrożenie ASF.

Przy tym Chiny to dla polskiej branży spożywczej niezwykle obiecujący rynek. Ogromny, napędzany dynamicznie rosnącą klasą średnią, której zapotrzebowanie na wysokiej jakości produkty pochodzące z Europy rośnie wyjątkowo szybko. Co istotne, grunt pod obecne i przyszłe umowy handlowe przygotowali już wcześniej politycy. Wizyta w Polsce chińskiego prezydenta Xi Jipinga w połowie ubiegłego roku dała zielone światło do zwiększenia dwustronnej wymiany gospodarczej, bez którego o szerszym otwarciu Chin na polskie towary raczej nie byłoby mowy. Teraz należy tylko dobrze wykorzystać okazję.

Niestety, z tym część producentów może mieć problem, bowiem przywiązanie do rynków bliskich i dobrze rozpoznanych jest w polskim eksporcie wciąż tak duże, jak duża pozostaje niechęć większości przedsiębiorców do jakiegokolwiek ryzyka. A szkoda, bo nie tylko Azja Południowo-Wschodnia, ale także Afryka, Bliski Wschód czy Ameryka Północna mogłyby przynieść eksporterom daleko większe zyski niż bezpieczna i przewidywalna, ale coraz mniej chłonna Europa. Jeśli się nie pospieszymy, wolne miejsca na rynkach wschodzących zajmie konkurencja. A to byłoby dla polskiego eksportu niebezpieczne: w razie kłopotów ze zbytem na rynkach europejskich, które przy pojawiających się oznakach protekcjonizmu trudno wykluczyć, nie mielibyśmy już alternatywy.