Czemu nasze płace nie wystrzelają, skoro coraz więcej firm ma problem ze znalezieniem rąk do pracy? Trudno tu znaleźć prostą odpowiedź. Być może firmy nie stają jeszcze pod ścianą. To znaczy, że na rynku pracy wciąż istnieją pewne rezerwy siły roboczej, które można przyciągnąć do siebie w miarę tanio. To znaczy zaoferować nie tyle wysoką podwyżkę, ile np. dobre szkolenie. Chodzi np. o osoby o niskich kwalifikacjach, które potrzebują przede wszystkim nauki zawodu. Albo o rolników, którzy dotychczas tkwili na wsi, markując pracę we własnym mikrogospodarstwie, a teraz masowo przechodzą do przemysłu czy usług. W końcu polskie firmy wciąż zasilają też cudzoziemcy, zwłaszcza zza naszej wschodniej granicy.

Dla części przedsiębiorstw wysokie podwyżki mogą też być bardzo nieopłacalne i w zbyt dużym stopniu obciążać firmowy budżet. Bo czy pracownik, który dostanie o 15 proc. więcej, jest w stanie zwiększyć wydajność pracy i wartość wytwarzanego przez siebie „produktu" w podobnej skali tylko dlatego, że jest lepiej opłacany? Zwykle nie, wydajność pracy rośnie głównie dzięki inwestycjom i innowacjom. Tymczasem na tym polu polskie przedsiębiorstwa mają wiele do zrobienia. Ich poziom inwestycji jest jednym z najniższych wśród krajów UE.

Czytaj także: Ludzie w związkach zarabiają więcej

W końcu można też przypuszczać, że ogromna konkurencja ogranicza firmom możliwość podnoszenie cen swoich produktów. A skoro nie w cenie, to jak zrekompensować sobie wzrost kosztów pracy? Każda przyczyna może być dobra. Ciekawe, że te dylematy rozstrzygnąć może sam rynek. Gdy przyjdzie spowolnienie, presja na wzrost płac szybko spadnie, być może razem ze spadkiem, wydawałoby się dziś nieskończenie dużego, popytu na pracę. Oby tylko nastąpiło to jak najpóźniej.