Wygraną w pierwszej turze Macrona przywitano w najważniejszych europejskich stolicach z niespotykaną ulgą. W Berlinie urząd kanclerski, który zawsze zachowuje neutralność wobec wyborów w innych krajach, tym razem zajął oficjalne stanowisko: – Byłoby dobrze, aby Emmanuel Macron zdołał wprowadzić w życie swój projekt silnej Unii Europejskiej i socjalnej gospodarki rynkowej – oświadczył rzecznik kanclerz Merkel. Gratulacje Macronowi przesłał też przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, inny polityk, który teoretycznie nie powinien angażować się w wybory krajów członkowskich UE. W poniedziałek na wiadomości z Francji euro umocniło się wobec dolara aż o 1,6 proc.
Pobudka na wielkim kacu
Politycy i inwestorzy zachowują się niestandardowo, bo też w niedzielę projekt europejski był o krok od egzystencjalnego zagrożenia, poważniejszego nawet od Brexitu. Unia może bowiem przeżyć bez Wielkiej Brytanii, ale bez Francji już nie. Tymczasem gdyby lider radykalnej lewicy Jean-Luc Melenchon zabrał dwa punkty punkty procentowe głosów Macronowi, to on mógłby w drugiej turze zmierzyć się z Marine Le Pen. Francuzi mieliby wówczas wybór między dwoma politykami, którzy chcą pozbawić Unię Europejską wszelkich kompetencji, wyjść z NATO i doprowadzić kraj, który już teraz ma najwyższe poza Finlandią podatki we Wspólnocie, do bankructwa.
W poniedziałek Francja, a wraz z nią cała Europa, obudziła się nie tylko z uczuciem wielkiej ulgi, ale także wielkiego kaca. Oto się okazuje, że kraj, który jest najważniejszym partnerem Niemiec w Unii, jest całkowicie sparaliżowany, niezdolny do reform.
Znana dziennikarka Anne Sinclair uważa, że francuskie społeczeństwo jest teraz podzielone na cztery wrogie obozy. Jedni, głównie młodzi, chcą minimum stabilności w życiu. Inni, dobrze sytuowani, stawiają na obniżenie podatków i opanowanie długu. Kolejną grupą jest spauperyzowana klasa robotnicza, która wierzy w odbudowę wartości narodowych. I wreszcie ostatnia ćwiartka, to wyborcy Macrona, ufnie patrzy w przyszłość w globalnym świecie. Wypracowanie spójnego planu działania w takim układzie jest bardzo trudne.
Najbardziej bezpośrednim zagrożeniem jest Le Pen. Najpewniej nie wygra wyborów: sondaż przeprowadzony przez Sofres już po pierwszej turze daje jej 38 proc. głosów wobec 62 proc. dla Macrona. Ale to i tak oznaczałoby, że około 12 mln Francuzów jest gotowych oddać głos na liderkę Frontu Narodowego. W stosunku do wyborów regionalnych 2015 r. to skok o przeszło 5 mln głosów! Tak szybkie tempo przyrostu elektoratu może w przyszłości zaprowadzić Le Pen do Pałacu Elizejskiego.