– Tak, grozili mi, mam na to dowody. Chcieli, abym przestał ich atakować, a najlepiej, abym się wycofał – oskarżenie wysunięte w Radiu France Info pod adresem ekipy François Fillona przez Nicolasa Duponta-Aignana stały się niespodziewanie czołowym tematem kampanii wyborczej nad Sekwaną. Bo do tej pory mało znany mer podparyskiej miejscowości Yerres od półtora miesiąca systematycznie pnie się w sondażach w górę i może już liczyć na 4 proc. poparcia. A chodzi o ten sam elektorat, zwolenników umiarkowanej prawicy, o którego względy stara się Fillon.
– Odbicie tych wyborców to jeden z warunków, aby Fillon przedostał się do drugiej tury – potwierdza Emmanuel Riviere, dyrektor agencji badania opinii publicznej Kantar.
Fillonowi zabraknie czasu
Najnowszy sondaż tego instytutu nie pozostawia złudzeń: głos niemal każdego wyborcy będzie decydował o tym, kto zdobędzie Pałac Elizejski i w jakim kierunku pójdzie drugi najważniejszy kraj Unii Europejskiej. Na razie liberał Emmanuel Macron może liczyć na 24 proc. poparcia, Marine Le Pen 23 proc. (o 1 pkt proc. mniej niż dwa tygodnie temu), a kandydat radykalnej lewicy Jean-Luc Melenchon 18 proc. (bez zmian). W tym zestawieniu największy wzrost zanotował jednak właśnie Fillon (o 1,5 pkt proc.), którego popiera 18,5 proc. Francuzów.
Tyle że byłemu premierowi Nicolasa Sarkozy'ego może zwyczajnie zabraknąć czasu, aby odrobić straty spowodowane skandalami korupcyjnymi. Chyba że w taki czy inny sposób przejmie wyborców Duponta-Aignana.
Ale mer Yerres, na którego niespodziewanie skierowały się reflektory największych francuskich mediów, czuje się znakomicie w nowej roli i wcale nie zamierza z niej zrezygnować.