Rzeczpospolita: Jeśli prezydentem zostanie Marine Le Pen lub Jean-Luc Melenchon, to chyba będzie koniec Unii. Francuskie wybory zdecydują o losach Europy, świata?
Guy Sorman: To przesada. Życie polityczne nie ma aż tak dużej autonomii wobec rzeczywistości, aby jedne wybory zmieniły kierunek rozwoju świata. Nasze narody są uwięzione w sieci powiązań, gospodarka jest globalna, waluta ma wymiar europejski. To doskonale widać w przypadku Donalda Trumpa: każdego dnia musi rezygnować z kolejnych elementów programu, bo – jak mówi – „wszystko jest bardzo skomplikowane". Z Le Pen i Melenchonem byłoby tak samo. Szybko by się zorientowali, że nie mają kontroli nad gospodarką, walutą. Le Pen nie miałaby też szans na wygranie referendum o wyjściu z Unii, bo od Brexitu poparcie dla integracji we francuskim społeczeństwie gwałtownie wzrosło.
Mimo wszystko 40 procent, a może i więcej Francuzów zapowiada, że w drugiej turze poprze Le Pen.
Francuzi mają gdzieś programy kandydatów. Kierują się emocjami, pozytywnymi i negatywnymi. Głosują na osobowości, patrzą, czy ktoś jest piękny i młody. Taki teatr, trochę jak w Ameryce Łacińskiej. Dopiero potem się okazuje, że prezydenci nie są w stanie wprowadzić w życie swojego programu, bo Francuzi tego programu nie popierają. Tak było z Chirakiem, Sarkozym, Hollande'em.
Po miernej prezydenturze François Hollande'a większość Francuzów chciała rządów prawicy. A teraz być może do nich nie dojdzie z powodu skandalu korupcyjnego François Fillona. Czy błąd jednego człowieka może zmienić kierunek rozwoju drugiego najważniejszego kraju Unii?