– To jest sytuacja absolutnie wyjątkowa – mówi „Rzeczpospolitej" Edouard Lecerf, dyrektor instytutu badania opinii publicznej Kantar Sofres. Właśnie ta instytucja przeprowadziła zaskakujący sondaż, który opublikowało w poniedziałek „Le Figaro". Wynika z niego, że 7 maja w drugiej turze wyborów prezydenckich Marine Le Pen dostanie 42 proc. głosów, jeśli jej kontrkandydatem będzie Manuel Macron i 45 proc., gdyby musiała się zmierzyć z François Fillonem. To odpowiednio o 7 i 5 pkt proc. więcej niż pod koniec stycznia.
– Dziś nie można już wykluczyć, że Marine Le Pen zostanie nową prezydent Francji – przyznaje Lecerf.
W 2003 r. Jean-Marie Le Pen, jedyny przedstawiciel skrajnej prawicy, który przeszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich, otrzymał mniej niż 18 proc. głosów. Dziś jego córka może liczyć na przeszło dwukrotnie większe poparcie przede wszystkim dlatego, że w odczuciu bardzo wielu Francuzów tradycyjne partie nie potrafiły rozwiązać najważniejszych problemów kraju jak bezrobocie, bezpieczeństwo czy integracja imigrantów. Z analizy przeprowadzonej przez paryski instytut Cevipof wynika, że aż 85 proc. Francuzów uważa, iż politycy nie zajmują się sprawami „zwykłych ludzi", dla 77 proc. „politycy są raczej skorumpowani", a dla 80 proc. to, że polityka stała się zawodem, „jest złą rzeczą".
Ale ta rosnąca, długofalowa nieufność do establishmentu w ostatnim czasie nabrała niezwykłego przyspieszenia.
– Półtora roku temu, w wyborach regionalnych, FN dostał swój najlepszy wynik w historii: głosowało na niego 7 mln osób. Ale teraz mówimy o poparciu około 12 mln osób. To skok o 5 mln w tak krótkim czasie – alarmuje Lecerf.