Może, bo wciąż 16 proc. Amerykanów nie zdecydowało, na kogo głosować: to wielka liczba. Ale śledztwo Comeya nie jest taką aferą. Przewaga Clinton zaczęła maleć przed 28 października, kiedy FBI wznowiło śledztwo. Sukces Trumpa ma dwie głębsze przyczyny. Po pierwsze, został wylansowany przez media. Jest barwną postacią, potrafi prowokować, odwoływać się do frustracji ludzi. W telewizji znakomicie się „sprzedaje". Ale przecież w amerykańskiej historii żaden kandydat już w prawyborach nie zyskał tak wielkiego zainteresowania mediów. Kiedy w 2012 r. Obama czy Mitt Romney powiedzieli coś zaskakującego, oczywiście media się tym interesowały. Ale to nie było stałe bombardowanie widzów, jak w przypadku Trumpa. Po wtóre, Trump znakomicie zrozumiał głęboki podział na dwie Ameryki. Serfuje na ogromnej niechęci części społeczeństwa do establishmentu, na odradzającym się nacjonalizmie, na frustracji z powodu pogarszających się dochodów, w szczególności białych, gorzej wykształconych i starszych mężczyzn.
Ze względu na płeć Clinton łatwiej jest zdobyć głosy kobiet?
To kluczowe pytanie, bo kobiety będą stanowiły 53–54 proc. Amerykanów, którzy pójdą w tym roku głosować. Będzie ich o około 8 milionów więcej niż mężczyzn. Kobiety, w przeciwieństwie do mężczyzn, od 1980 r. głosują w większości na demokratów. Dotyczy to w szczególności tych, które ukończyły studia. Tak się dzieje, bo w latach 70. udział pracujących kobiet gwałtownie wzrósł, zaczęły robić karierę, mogły same się utrzymać, same wychować dzieci i często zdecydować się na rozwód. To jest ogromna zmiana społeczna: w 2020 r. niezamężne będą stanowiły połowę dorosłych kobiet w USA. Dla nich program demokratów jest atrakcyjny, bo zakłada pomoc państwa w wychowaniu dzieci. Fundamentalne pytanie dotyczy tego, czy Clinton zdoła przekonać także zamężne kobiety z zamożnych przedmieść, które do tej pory głosowały na republikanów. Za wcześnie, aby przesądzić, czy ostatnie skandale obyczajowe Trumpa wystarczyły, aby to zmienić.
Inną grupą, na którą chyba może liczyć Clinton, są milenialsi, młodzi Amerykanie, którzy weszli w wiek dorosły już w XXI. To oni stali za wielkim ruchem, jaki w prawyborach demokratów rozpoczął Bernie Sanders. A Sanders dziś popiera Clinton.
8 listopada milenialsi w większości pozostaną w domu. To nie jest grupa wyborców, na których Clinton może liczyć, nie tylko dlatego, że nie wywołuje u nich takiego entuzjazmu, jak Sanders. W poglądach politycznych młodych Amerykanów nigdy nie było jakiejś konsekwencji. Raczej stawiali na kandydata, który w ich oczach uosabiał działanie, odmienność. Na początku lat 80. to był Ronald Reagan, w 1994 r. inny, konserwatywny republikanin, Newt Gingrich, ale już w 2008 Barack Obama, a teraz Bernie Sanders. Ta zmienność to wielki problem Clinton, bo milenialsi stanowią już największą grupę wyborców i bez ich znaczącego poparcia, podobnie jak bez poparcia czarnych, nie wygra wyborów.
Dlaczego Clinton nie wywołuje entuzjazmu czarnych? Włożyła przez lata ogromny wysiłek, aby utrzymać więź z tą wspólnotą.