Po zwycięstwie Donalda Trumpa, czeka nas, w tym doświadczonym nieszczęściami zakątku Europy, sporo lęków i nerwowego zerkania na Zachód i na Wschód. Na pierwsze miejsce w politycznych programach w Polsce, na Litwie, w Estonii, na Łotwie i paru innych krajach wróci bezpieczeństwo. Dla niektórych może się rozpocząć walka o przetrwanie, w szczególności dotyczy to naszych sąsiadów - państw bałtyckich i Ukrainy.

Oczywiście można się łudzić, i te złudzenia dają się już wyczuć w komentarzach, że prezydent Trump nie będzie w sprawach międzynarodowych realizował swoich zapowiedzi z kampanii wyborczej. Że nie usiądzie z Putinem do stołu, przy którym podzielą świat na nowo. Że nie rozmontuje NATO, argumentując, iż jest zbyt kosztowne dla amerykańskiego robotnika, że nie wycofa Ameryki z Europy, z tego samego czy jakiegokolwiek innego powodu. Że nie uzna syryjskiego dyktatora za świetnego partnera. Że – krótko mówiąc - nie postawi świata na głowie.
Świat postawiony na głowie to jednocześnie koniec świata obecnego, ukształtowanego po drugiej wojnie, z szanowanymi instytucjami stworzonymi przez Zachód. Zachód, którego częścią w cudowny sposób staliśmy się pod koniec ubiegłego wieku i chcieliśmy się nim cieszyć na wieki.

W czerwcu, na wieść o przegłosowaniu przez Brytyjczyków Brexitu, napisałem komentarz pod tytułem „Koniec świata”. To był jednak dopiero początek końca, jego pierwsza część, dzisiaj nawet nie wydaje się tak przerażająca, nie znamy wszak ani terminu Brexitu ani tym bardziej jego skutków. Teraz znajdziemy się w najważniejszym momencie końca świata. A kluczowym terminem pozostanie „nieprzewidywalność”. Z nieprzewidywalnością – niech zapanuje trochę optymizmu - można też wiązać nadzieje.