To były najcenniejsze 90 minut w całej kampanii prezydenckiej. A może nawet tylko pierwsze 15–20 minut starcia, po których dziennikarze zaczynają już przygotowywać komentarze, a pierwsi widzowie zmieniają programy na coś lżejszego. W tym czasie przynajmniej co szósty wyborca, który do tej pory nie wiedział, na kogo oddać głoś, zaczął wyrabiać sobie zdanie. A 60 milionów Amerykanów w ogóle po raz pierwszy odkrywało, kim są Clinton i Trump.
Każdy głos jest na wagę złota, bo choć ostatnie sondaże dawały Hillary Clinton niewielką przewagę, to dynamika wzrostu była wyraźnie po stronie Donalda Trumpa. Amerykańskie media mówiły więc o „najważniejszej debacie od dziesięcioleci".
Ukryte dochody
– Clinton będzie starała się pokazać, że jest politykiem z krwi i kości, a nie sztywnym przedstawicielem establishmentu, Trump – że ma cechy „prezydenckie", potrafi się opanować – mówił „Rz" przed rozpoczęciem starcia Bruce Stokes z instytutu badania opinii publicznej Pew.
I rzeczywiście, Trump, który ostatnie dni poświęcił na odwiedzenie kolejnych stanów, zamiast przygotować się do telewizyjnej rozgrywki, na podium starał się zachować spokój. W stonowanym błękitnym krawacie i z flagą USA w klapie, jaką noszą prezydenci, powstrzymywał się od ataku.
– Chciałem powiedzieć coś bardzo ostrego, ale uznałem, że jednak nie mogę – zwierzał się już po debacie, mając zapewne na uwadze zdrady Billa Clintona.