Tegoroczne prawybory prezydenckie w USA były pełne niespodzianek. Spod kontroli wymknęła się też sytuacja na konwencjach obu partii. Najpierw u Republikanów zamieszanie wywołali przeciwnicy Donalda Trumpa oraz jego główny rywal w prawyborach Ted Cruz, który odmówił udzielenia mu poparcia.
„Nasza konwencja będzie zupełnie inna" – mówiła dumnie Hillary Clinton, przekonana, że Demokratom uda się pokazać, że są silnym i mówiącym jednym głosem ugrupowaniem, a ona – idealną kandydatką tej partii. Tymczasem już w niedzielę wieczorem na ulicach Filadelfii, gdzie do konwencji przygotowywali się delegaci i liderzy Demokratów, demonstranci wymachiwali plakatami z wizerunkiem Berniego Sandersa, rywala Clinton z prawyborów.
W poniedziałek negatywne emocje sięgały zenitu. Zwolennicy Sandersa wygwizdali kongresmenkę Debbie Wasserman Schultz, przewodniczącą Krajowego Komitetu Demokratów, która jeszcze przed konwencją obiecała zrezygnować z tej funkcji. Powodem był skandal, jaki wywołało ujawnienie przez WilkiLeaks 20 tys. e-maili wysłanych przez przedstawicieli tego komitetu.
Potwierdziły one to, co od dawna podejrzewał sztab wyborczy Sandersa: wysoko postawieni liderzy partii, w tym sama Wasserman Schultz, robili co mogli, aby od początku prawyborów zdyskredytować kampanię lewicowego senatora z Vermont, który zjednywał sobie poparcie szerokich kręgów wyborców.
Sanders, który na długo przed konwencją obiecał poprzeć rywalkę w staraniach do Białego Domu, próbował uspokoić swoich zwolenników. „Proszę was, abyście się nie angażowali w żadne protesty podczas konwencji. Zróbcie to dla mnie" – napisał w esemesie wysłanym do swoich zwolenników w Filadelfii. „Musimy pokonać Donalda Trumpa i zrobić wszystko, aby umożliwić zwycięstwo Hillary Clinton" – dodał na Twitterze.