Bilans zysków i strat w wojnie o stanowisko szefa Rady Europejskiej jest boleśnie monotonny. Rząd PiS stracił najwięcej w ostatnich godzinach przed szczytem: nietrafiony list premier Szydło do europejskich przywódców, twarde słowa szefa polskiej dyplomacji o tym, że „zrobimy wszystko, by przełożyć głosowanie na późniejszy termin", i przegrana rządu w Grupie Wyszehradzkiej zdecydowały o klęsce. – Spory na ten temat [wyboru szefa RE] Węgry pozostawiają Polakom – te słowa przyjaciela PiS, premiera Viktora Orbána, najlepiej ilustrują rozmiar przegranej. Platforma natomiast do końca trzymała nerwy na wodzy i działała w Europejskiej Partii Ludowej. Finałem jej poczynań była rozmowa Grzegorza Schetyny z Angelą Merkel tuż przed rozpoczęciem obrad.

W UE wynik szczytu oznacza izolację PiS i udowadnia nieskuteczność obecnego rządu. Carl Bildt, były szwedzki premier i minister spraw zagranicznych, podsumował to krótko na Twitterze: „Ponowny wybór europrezydenta jest dobry, ale samoizolacja Polski nie jest dobra ani dla kraju, ani dla Europy". Od początku jednak otwartej walki o utrącenie kandydatury Tuska jasne było, że ta wojna ma wymiar przede wszystkim wewnętrzny, krajowy. PiS liczył na to, że uda się uzyskać wsparcie któregoś z państw członkowskich, przynajmniej dla przesunięcia głosowania, co mogłoby dać czas na pojawienie się innej kandydatury. Oczywiście nie Saryusz-Wolskiego... Chodziło raczej o to, by „poczuli krew" socjaliści lub liberałowie. To mogłoby w Polsce stworzyć wrażenie prawdziwej potęgi i doprowadzić do powrotu Tuska do kraju nie na białym unijnym koniu, tylko na wyliniałym niedużym osiołku. Zysk polityczny byłby nie do przecenienia. To się jednak nie udało, choć z początku perspektywa „wywrócenia stolika" wydawała się prawdopodobna. PiS za mało jednak w tej grze miało atutów, by przebić przeciwników. Oferta skierowana w stronę Angeli Merkel okazała się niewystarczająca.

Wobec Donalda Trumpa, Brexitu, kryzysu uchodźczego i resztek ekonomicznej zapaści perspektywa bałaganu wywołanego niechęcią jednego polskiego polityka do drugiego okazała się nieatrakcyjna. Jak teraz PiS tłumaczy swoją porażkę? – Unia wolała mieć szefa Rady Europejskiej, który nie ma wizji, nie ma programu, ale który będzie posłusznym narzędziem realizowania polityki imigracyjnej największych krajów – tłumaczył w rozmowie z „Rzeczpospolitą" kilkanaście minut po decyzji Rady wiceprzewodniczący PE Ryszard Czarnecki. – A ta polityka polega na przymusowej relokacji i wysokich grzywnach lub odbieraniu środków krajom, które nie chcą przyjąć muzułmańskich imigrantów, a nie wybraniu człowieka z wizją, który ma własne zdanie, czyli Jacka Saryusz-Wolskiego – mówił. Linia ataku na Tuska w przyszłości jest więc już jasna: to nie tylko zdaniem PiS „niemiecki kandydat", ale przede wszystkim zwolennik osiedlania w Europie, w tym w Polsce, imigrantów, przede wszystkim muzułmańskich. Czy to wystarczy, by go zdyskredytować? Wątpliwe. I chyba nie pomoże zaklinanie rzeczywistości przez wicemarszałka Sejmu z PiS Joachima Brudzińskiego, który ogłosił w mediach społecznościowych: „Premier Beata Szydło swoją twardą i bezkompromisową postawą wobec kandydata A. Merkel dała dowód, że jest dumną Polką i Europejką. Szacun". PO od czwartkowego popołudnia może triumfować. Co prawda przez parę dni PiS skutecznie psuł jej humor, wprowadzając w polityczne szeregi pewną nerwowość, ale zwycięstwo było pełne i słodkie. Taktyka okazała się słuszna: obecność Grzegorza Schetyny w Brukseli tuż przed szczytem miała udowodnić, że to PO trzyma rękę na unijnym pulsie i dba o własne oraz polskie interesy. Ciekawe, czy to dobre wrażenie będzie do utrzymania przez następne dwa i pół roku budowania Europy dwóch prędkości.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: zuzanna.dabrowska@rp.pl