Relacja z Brukseli
W czwartek po południu Donald Tusk ma zostać wybrany na drugą 2,5-roczną kadencję na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Polski rząd nie zdołał znaleźć mniejszości blokującej tę decyzję, szuka więc prawnych możliwości utrącenia kandydatury Tuska. Jak podał portal wpolityce.pl plan B rządu to zerwanie szczytu w Brukseli. — Polska sięgnie po - używając oczywiście przenośni - swego rodzaju broń atomową czyli nie podpisze konkluzji szczytu. Będzie to oznaczało, że szczyt jest nieważny bo konkluzja musi zostać podpisana przez każde z państw uczestniczących w spotkaniach — mówi informator portalu.
“Rzeczpospolita” poprosiła o wyjaśnienie tej kwestii wybitnego prawnika Jean-Claude Pirisa. W latach 1988-2010 był szefem służb prawnych Rady UE oraz doradcą prawnym międzyrządowych konferencji, które tworzyły unijne traktaty: z Maastricht, Amsterdamski, Nicejski, Konstytucję dla Europy oraz obowiązujący obecnie Lizboński.
— Ten sposób nie zadziała —mówi Piris. Konkluzje Rady Europejskiej, czyli dokument końcowy ze wszystkimi ustaleniami szczytu, nie są bowiem podpisywane. — Są przyjmowane drogą konsensusu, ale to nie oznacza ani powszechnej zgody, ani jednomyślności — wyjaśnia prawnik. — Co więcej decyzja w sprawie Tuska jest podejmowana odrębnie od konkluzji, w głosowaniu większościowym — wyjaśnia Piris.
To na wypadek, gdyby Polska upierała się przy jednomyślności dla konkluzji. Wreszcie, zdaniem eksperta, wyjście polskiej premier z sali nic nie da i nie powstrzyma RE od podjęcia decyzji. Nie oznacza bowiem zerwania szczytu. — Bywały takie precedensy. W Regulaminie Rady Europejskiej jest przewidziane kworum, które wynosi 2/3 państw członkowskich — dodaje Piris. I na koniec: gdyby Polska jeszcze coś wymyśliła, Rada może zmienić procedury. — Decyzje zmieniające procedury zapadają zwykłą większością głosów — wyjaśnia.