Korynt jest lustrem, w którym odbija się historia Polski XX wieku. Urodził się w roku 1929 w Tczewie, ale po roku rodzice przeprowadzili się do rosnącej w oczach Gdyni. Uczył się tam w szkole polskiej, w Gdańsku w niemieckiej. Kiedy skończyła się wojna wielu jego kolegów wyjechało do Niemiec. Koryntowie zostali, bo tu był ich dom.
Miał opinię zdolnego boksera. Stoczył kilka walk, był sparingpartnerem medalisty olimpijskiego z Londynu Aleksego Antkiewicza. Nawet Feliks Stamm widział w Koryncie przyszłego olimpijczyka. Ale kiedy chłopak miał 18 lat, sędziowie uznali, że przegrał walkę, w której miał zdecydowaną przewagę. Był rok 1947 - zwycięzcą musiał być pięściarz milicyjnej Gwardii.
W tym wieku nieuczciwość bardzo boli, więc Korynt rzucił boks i zaczął grać w piłkę w Gedanii. Powołany do wojska trafił do Lublina. Ze zwykłego szeregowca stał się zawodnikiem Lublinianki, którego szybko skaperowała Legia. Grał tu przez dwa lata (1951-52), ze swoim przyjacielem, jak się okazało - na całe życie, Leszkiem Jezierskim, Kazimierzem Górskim i Edmundem Zientarą. Trenował ich najwszechstronniejszy polski sportowiec: Wacław Kuchar. W 1952 roku zagrał pierwszy raz w reprezentacji Polski.
W drugim meczu musiał stawić czoła najlepszym napastnikom świata z węgierskiej „Złotej Jedenastki”. W pierwszej połowie Ferenc Puskas, Nandor Hidegkuti i Sandor Kocsis wbili polskiemu bramkarzowi pięć bramek. W przerwie polska delegacja udała się do węgierskiej szatni z prośbą, aby bratankowie wykazali litość i zaprzestali strzelania. Na stadionie Legii mecz oglądały władze polityczne i sportowe, gotowe przy takim wyniku odwołać wyjazd reprezentacji na igrzyska olimpijskie.
Węgrzy spełnili prośbę, w drugiej połowie pozwolili nam nawet strzelić honorowego gola. Ale Korynta już wtedy na murawie nie było. Trener Ryszard Koncewicz zdjął go w przerwie z boiska a potem nie zabrał na igrzyska do Helsinek.