Był symbolem buntu młodego pokolenia. Torował mu odważnie drogę pod koniec lat 70. Dzięki takim jak on upadł PRL. Najpierw promieniował na licealne środowisko, potem stał się guru tych nielicznych, którzy chodzili na punkowe koncerty, a w szerszym gronie spotykali się na festiwalu w Jarocinie czy na stołecznym Rób Reggae. To były coraz większe wyspy wolności w kraju rządzonym przez PZPR.
Biografii muzyka dotyka pośrednio nowy film Pawła Pawlikowskiego „Zimna wojna". Komuniści stawiali na młodzież, która miała kultywować kulturę ludową. Rodzice Brylewskiego występowali w folklorystycznym Śląsku. On, uczeń elitarnego stołecznego liceum im. Reja, mając 17 lat, stanął na czele punkowego Kryzysu. Zamiast chwalić „jedyny doskonały system", mówił wzorem angielskich punkowców o straconym pokoleniu. Agrafka w klapie stała się symbolem buntu, zwalczanym przez MO i SB.
Śpiewał szyderczą „Telewizję" i orwellowską „Dolinę lalek". Piosenki znalazły się na wydanej we Francji (1981 r.) płycie „Kryzys". Na okładce był socrealistyczny portret stoczniowca. W czasach Solidarności miało to jasne znaczenie.
W 1981 r. z Tomkiem Lipińskim współtworzył punkową grupę Brygada Kryzys. Nagrali legendarną „czarną płytę", jeden z najważniejszych albumów w historii polskiego rocka z apokaliptycznie brzmiącym „Fallen, Fallen is Babylon". Upadającym Babilonem był PRL.
Zamiast kontynuować ludowe tradycje rodziców, wybrał najbardziej kosmopolityczny, a i zanurzony w mistycyzmie folklor świata, czyli muzykę reggae. Popularyzował ją już w Kryzysie i Brygadzie, a od 1983 r. na czele zespołu Izrael. Zarówno nazwa grupy, jak i jej piosenki – „Szatani na tronach" mówiące o zniewoleniu językiem Biblii – nie były w smak władzom PRL.