Rzeczpospolita: Dlaczego Berlin nie zdecydował się na udział w interwencji w Syrii? Nie tylko Waszyngton byłby zachwycony.
Kai-Olaf Lang: Decyzja o braku bezpośredniego udziału jest częścią niemieckiej kultury politycznej. W niemiecką mentalność, w każdej mierze w mentalność znacznej części społeczeństwa, wbudowana jest awersja do udziału w operacjach militarnych, nawet jeżeli służą słusznemu celowi. Potwierdzają to wyniki sondaży, cztery piąte Niemców opowiedziało się przeciw udziałowi w interwencji w Syrii.
Niemal dwie dekady temu Joschka Fischer przekonywał, że pierwsza powojenna interwencja militarna Niemiec za granicą jest konieczna, bo nie chce powtórki z Auschwitz. Chodziło wtedy o Kosowo. Teraz mamy podobną sytuację.
Udział w interwencji w Kosowie był wyjątkiem, a nie regułą. Po zjednoczeniu Niemiec podejrzewano, że polityka Berlina w tych sprawach będzie miała charakter linearny. Oznaczałoby to, że Niemcy będą starały się odegrać taką rolę w polityce międzynarodowej jak Francja czy Wielka Brytania. Tak się jednak nie stało z omówionych już powodów. Sprawa Kosowa była rzeczą nadzwyczajną i wywołała nadzwyczajną reakcję Niemiec. Trudno to jednak traktować jako przejaw niestabilności niemieckiej polityki.
Kanclerz Merkel nie pozostawiła wątpliwości, że Niemcy są po stronie USA, Francji i Wielkiej Brytanii, twierdząc, że operacja była potrzebnym ostrzeżeniem dla reżimu Asada. Czy ma to jakieś praktyczne znaczenie?