Po dwóch miesiącach walk regularne oddziały Ankary otoczyły Afrin w północno-zachodniej Syrii. Miasto, jak i cała okolica, jest rządzone przez Kurdów, czego Turcja nie może znieść.
W Afrinie żołnierze odcięli około 350 tysięcy osób – dokładnej liczby nikt nie zna. Przed wybuchem wojny domowej w Syrii cały region Afrinu zamieszkiwało około 200 tysięcy ludzi. Wojska prezydenta Asada uciekły stamtąd latem 2012 roku. Od tego czasu enklawa była najspokojniejszym miejscem w kraju ogarniętym wojną domową. Nie toczyły się tam żadne walki, a regionem (pięciokrotnie mniejszym od najmniejszego polskiego województwa – opolskiego) rządzili mieszkający tam Kurdowie.
Dlatego Afrin stał się celem dla uciekinierów z sąsiednich rejonów, które przechodziły z rąk do rąk w starciach między wojskami rządowymi, oddziałami tzw. Państwa Islamskiego i różnymi grupami opozycji syryjskiej.
Sytuacja w Afrinie była na tyle spokojna, że w lutym 2014 roku Kurdowie ogłosili tam utworzenie regionu autonomicznego. Jednak pod koniec 2017 roku sytuacja zaczęła się zaostrzać – Ankara cały czas oskarżała syryjskich Kurdów o wspieranie kurdyjskich ugrupowań w Turcji, które uznaje za terrorystyczne.
W chaosie panującym w Syrii miejscowym Kurdom udało się utrzymać dobre stosunki zarówno z USA, jak i Rosją. Dlatego pod koniec 2017 roku w Afrinie pojawiła się grupa rosyjskich wojskowych, którzy stanowili gwarancję, że Turcy nie zaatakują miasta.