– Nie chcemy starć z USA, Rosją czy syryjskim rządem. Walczymy tylko z terrorystami – zapewnił turecki minister spraw zagranicznych Mevlut Cavusoglu.
Wyprodukowane w Niemczech czołgi Leopard 2 należące do tureckiej armii wjechały bowiem w rejon, w którym krzyżują się interesy Waszyngtonu, Moskwy i Damaszku.
Ofensywa Ankary
Ankara wysłała wojska, by zniszczyć kurdyjską enklawę Afrin w północno-zachodniej części Syrii. Przed wybuchem wojny domowej był to najgęściej zaludniony kurdyjski region w tym kraju. Nawet obecnie – w siódmym roku wojny – mieszka tam około 1,5 mln ludzi w ponad 360 wioskach i miasteczkach. Doliny wokół miasta słynne były z gajów oliwnych, a mieszkańcy z dumą opowiadali że – w przeciwieństwie do sąsiednich pustynnych rejonów Syrii – u nich nie ma skorpionów i węży.
Turecki atak na Afrin w zeszłym tygodniu sprowokował Waszyngton. USA zapowiedziały, że w północnej Syrii (oddzielonej od enklawy regionami opanowanym przez proturecką opozycję) będzie formował oddziały „straży granicznej" ze zwolenników Syryjskich Sił Demokratycznych, których większość stanowią kurdyjscy peszmergowie. Amerykańscy dyplomaci mówili o stworzeniu 30-tysięcznych oddziałów.
Ankara zaś cały czas oskarża syryjskich Kurdów o wspieranie organizacji tureckich Kurdów, które uważa za terrorystyczne.