Ratownicy i organizacje pozarządowe twierdzą, że atak chemiczny ze strony syryjskiego rządu doprowadził do śmierci co najmniej 40 osób w Dumie. Inne szacunki mówią o ponad stu ofiarach śmiertelnych i nawet tysiącu rannych. Atak wywołał międzynarodowe oburzenie i skłonił Waszyngton, Wielką Brytanię i Francję do rozważenia reakcji militarnej. Moskwa ostrzegła przed ewentualną ofensywą i zagroziła swoją reakcją.
Tymczasem gen. dyw. Igor Konaszenkow, rzecznik rosyjskiego MON, wydał oświadczenie, sygnowane przez lekarzy ze szpitala w Dumie, według którego w dniu ataku do placówki miała wejść grupa osób z kamerami. Osoby te miały krzyczeć, że przyniesieni przez nich pacjenci zostali zaatakowani bronią chemiczną i wywołali w ten sposób panikę. W oświadczeniu lekarze stwierdzają, że żaden z pacjentów nie został ranny wskutek ataku chemicznego.
Konaszenkow dodał, że to Wielka Brytania jest "bezpośrednio zaangażowana w prowokację", ale nie przedstawił na to żadnych dowodów.
- Dziś rosyjskie ministerstwo obrony ma inne dowody, świadczące o bezpośrednim zaangażowaniu Zjednoczonego Królestwa w organizację tej prowokacji we wschodniej Gutcie - mówił Konaszenkow. Dodał, że organizacja Białe Hełmy była naciskana przez Londyn w okresie od 3 do 6 kwietnia, "aby pospieszyć się z realizacją planowanej prowokacji".
Rzecznik MON wspomniał, cytując dane WHO, że dwa działające obecnie w Rakce szpitale są przepełnione. Według niego eksperci WHO zwracają szczególną uwagę na fakt, iż mieszkańcy Rakki są pozbawieni pomocy humanitarnej, gdyż w regionie nie ma biur międzynarodowych organizacji humanitarnych, a władze lokalne nie są w stanie poprawić tej sytuacji.