Wenecja 2016: "La la land" - dobra zabawa na inaugurację

Damien Chazelle w stylu starego musicalu sportretował Hollywood, „miasto zbudowane z marzeń ludzi".

Aktualizacja: 31.08.2016 22:53 Publikacja: 31.08.2016 17:43

Reżyser Damien Chazelle i aktorka Emma Stone

Reżyser Damien Chazelle i aktorka Emma Stone

Foto: PAP/EPA

Relacja z Wenecji

Festiwal ruszył. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko jest jak zawsze. Ale Włosi są w żałobie po trzęsieniu ziemi w Amatrice, gdzie kataklizm pochłonął blisko 300 ofiar. Tam wciąż trwają poszukiwania zaginionych pod gruzami, odbywają się pogrzeby, bez dachu nad głową jest ponad 2,5 tysiąca osób. Cień tej tragedii czuje się na weneckiej Lido. Przyjęcie po inaugurującej festiwal gali zostało odwołane.

Film otwarcia tak naprawdę do tego nastroju nie pasował, ale pewnie trudno zmieniać plany w ostatniej chwili. A poza tym świat, mimo bólu, się nie zatrzymuje. A więc zainaugurował Mostrę musical zrealizowany przez Damiena Chazella. Po twórcy genialnego filmu „Whiplash" o cenie mistrzostwa i sukcesu można się było spodziewać mocnego, agresywnego kina. Tymczasem w Wenecji pokazał on musical w stylu retro jawnie odwołujący się do hollywoodzkiej „Deszczowej piosenki" czy klasycznych francuskich „Parasolek z Cherbourga" Jacques'a Demy'ego.

– W „Whiplash" mówiłem o cierpieniu, w „La La Land" o radości tworzenia muzyki – mówi reżyser.

Film Damiena to historia miłości początkującej aktorki i pianisty. Oboje próbują robić karierę w Hollywood. Oboje muszą wybrać: komercyjny sukces czy bieg za marzeniami. Musicalowy lukier, przystojny Ryan Gosling i wyrośnięta już Emma Stone sprawni, jakby przeszli trening w „Tańcu z gwiazdami". Przyznaję, że na początku projekcji – mimo pięknej inscenizacji – czułam się jak w antykwariacie. A jednak Chazelle to Chazelle i z każdą minutą „La La Land" staje się ciekawsze, coraz bardziej porywa, a wreszcie całkowicie powala zakończeniem.

– Próbowaliśmy powtórzyć wszystko, co niegdyś charakteryzowało hollywoodzki musical: spektakularne numery z ogromnym zespołem, jasne kolory, emocje. Zrobić film o starym kinie, zrealizowany tak, jak kiedyś robiło się musicale w MGM – wyjaśnia Chazelle. – Ale jednocześnie chcieliśmy zderzyć to wszystko z prawdziwym życiem, przyjrzeć się ludziom, którzy muszą odnaleźć się w Los Angeles dzisiaj.

Udało się. Chazelle znów, podobnie jak w „Whiplash", opowiedział o cenie sukcesu. Ale i o życiu, które układa się czasem parszywie. Sprawia, że gubimy po drodze tych, na których nam zależy. A przecież mogłoby być inaczej. – Interesuje mnie związek między życiem a pracą, między współczuciem i dążeniem do harmonii a potrzebą konkurencji, potrzebą spokoju i walką – przyznaje Chazelle.

Hollywood jest miejscem szczególnym, gdzie ambicje podniesione są do potęgi. Można tam wejść na szczyt i zamknąć się za wysokim murem rezydencji w Bel Air. Albo chodzić z jednego upokarzającego castingu na inny, pogrzebać marzenia i na zawsze pozostać za barem lub na stacji benzynowej.

– Sama jako piętnastolatka brałam udział w kilku takich okropnych castingach – powiedziała na weneckiej konferencji prasowej Emma Stone.

W ostatnim czasie pojawiło się na ekranie kilka ciekawych portretów fabryki snów. Od paranoicznego „Neon Demon" Nicolasa Windinga Refna do nostalgicznej „Śmietanki towarzyskiej" Woody'ego Allena. Chazelle dorzuca jeszcze jeden obraz. Zrobiony z przymrużeniem oka, z życzliwością wobec bohaterów i z głęboką refleksją na temat ludzkiej natury, życia, miłości, marzeń. Jako bonus dokłada piękną opowieść o jazzie. I oczywiście nie idzie ślepo za konwencją. Przymrużenie oka pozwala mu zacząć film od musicalowej sceny rodem z lat 60., a potem wpleść w film koncert jazzowy sfilmowany nowocześnie jak w „Whiplash". A całość Chazelle na końcu podpisuje – znów z dystansem i autoironią – „Made in Hollywood".

– Mieszkam w LA od dziewięciu lat – mówił w Wenecji reżyser, który wciąż wygląda tak, jakby właśnie wyszedł ze szkolnej ławki. – Pamiętam, że na początku czułem się tam bardzo samotnie. Teraz chciałem pokazać wszystko, co jest tam najstraszliwsze, ale również i to, co jest pod powierzchnią tego koszmaru: to jest przecież miasto zbudowane z marzeń ludzi.

Świetna zabawa. Dalej już na taką uczestnicy festiwalu liczyć nie mogą. Filmy konkursowe będą odbijać rzeczywistość znacznie mniej bajkową.

Mistrzowie, a wśród nich Skolimowski i Belmondo

20 filmów w konkursie głównym, 19 w programie oficjalnym, ale poza konkursem, 19 w sekcji Horyzonty. Poza tym kilka ważnych sekcji towarzyszących, z Venice Days na czele. Nowe dzieła mistrzów, m.in. trzech zdobywców Złotych Lwów z poprzednich lat – Wima Wendersa, Kim Ki-duka i Lorenzo Vigasa, a także Paolo Sorrentino, Andrieja Konczałowskiego, Ulricha Seidla czy Emira Kusturicy. Kilka filmów twórców kina komercyjnego, takich jak Mel Gibson. A wreszcie obrazy debiutantów – aż 12 reżyserów będzie w tym roku walczyło o Złote Lwy po raz pierwszy. Te tytuły członkowie komisji selekcyjnej wybrali spośród 2941 filmów: 1468 długometrażowych i 1433 krótkich.

A jaki będzie ten festiwal? Dyrektor weneckiej imprezy Alberto Barbera przyznaje, że tak naprawdę nie interesują go wielkie hity – one nie potrzebują promocji, bo i tak zarabiają fortunę. Ale też nie stawia na art-house. Opowiada się za mądrym kinem środka, szukającym języka, którym można rozmawiać z publicznością. – Ten rodzaj kina wymaga dzisiaj takiego samego wsparcia jak kino autorskie – mówi.

W tym roku nie ma w programie weneckim filmów polskich. Ale jest wielka nagroda dla Jerzego Skolimowskiego za całokształt twórczości. Wenecja kocha Skolimowskiego. Wywoził stąd nagrody za „Latarniowca" (1985) i „Essential Killing" (2010), tu również pokazywał „Ferdydurke" (1991), a w ubiegłym roku „11 minut". Tu przyjmowany jest jako mistrz. Drugą nagrodę za całokształt twórczości dostanie Jean-Paul Belmondo. —bh

Relacja z Wenecji

Festiwal ruszył. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko jest jak zawsze. Ale Włosi są w żałobie po trzęsieniu ziemi w Amatrice, gdzie kataklizm pochłonął blisko 300 ofiar. Tam wciąż trwają poszukiwania zaginionych pod gruzami, odbywają się pogrzeby, bez dachu nad głową jest ponad 2,5 tysiąca osób. Cień tej tragedii czuje się na weneckiej Lido. Przyjęcie po inaugurującej festiwal gali zostało odwołane.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”