We wtorek rano amerykańska marynarka potwierdziła, że jeden z niszczycieli klasy Arleigh Burke, jednostka o nazwie Lassen (na cześć porucznika Clyde'a Everett Lassena, pilota helikopterów zasłużonego podczas wojny w Wietnamie), wykonał manewr przejścia w odległości 12 mil morskich od jednej ze sztucznych wysp chińskiej produkcji.

Parafrazując wstęp do "Niezwyciężonego", jednej z powieści Stanisława Lema, można by opisać wydarzenie z dzisiejszej nocy słowami: "USS Lassen, niszczyciel rakietowy, jedna z wielu jednostek jaką dysponowała amerykańska marynarka w tym regionie, szedł w odległości 12 mil morskich od atolu Subi". Prawdopodobnie, ponieważ dokładna trasa okrętu nie została jeszcze podana do wiadomości.

Celem Amerykanów było udowodnienie, że nie boją się chińskich roszczeń terytorialnych i nie przyjmują do wiadomości, że to Pekin mógłby dyktować warunki na morzu Południowochińskim. Chińskie konstrukcje powstające w nieograniczony sposób na dalekim morzu, na terenach, które kompletnie nie podlegają i nie powinny podlegać jurysdykcji tylko jednego kraju, budzą wątpliwości pod rozmaitymi kątami zarówno państw bezpośrednio sąsiadujących z morzem oraz największego ich sojusznika, czyli właśnie USA.

12 mil morskich ma znacznie kluczowe, ponieważ wynika z konwencji ONZ o prawie morskim. Gwarantuje tzw. FONOP, czyli swobodę operacji morskich, żeglugi jednostek jakichkolwiek i skądkolwiek. W końcu przez obszar morza Południowochińskiego przechodzi światowy handel o wartości kilku bilionów dolarów rocznie.

W oczekiwaniu na dalsze informacje na razie wiemy, że nie stało się praktycznie noc nowego w związku z tą sytuacją. Amerykanie przepłynęli, Chińczycy zaprotestowali, a świat się nie zatrzymał. Przynajmniej chwilowo, ponieważ Pekin odgraża się, że nie powinno dochodzić do takich sytuacji ponownie.