Należy zacząć od tego, że wrak od dawna jest w Rosji i nie zanosi się na to, by cokolwiek miało się w tej sprawie zmienić. To, że wrak nadal tam jest, to nie tylko problem wizerunkowy i procesowy (ze względu na brak kluczowego materiału dowodowego). Wrak pozostaje tam przez tak długi czas, że Rosjanie mogli już z nim zdążyć zrobić wszystko, co chcieli. Na przykład przystosować go do swojej wersji wydarzeń. Ewentualny zwrot wraku, jeżeli kiedykolwiek nastąpi, nic nie zmieni dla naszej znajomości przebiegu tamtych wydarzeń. Po prostu – ze względu na kilkuletnie przebywanie w Rosji – wrak będzie dowodem niewiarygodnym.
Niestety dokładnie identyczny problem rodzi sam fakt, że katastrofa miała miejsce na terytorium tamtego kraju. Nikt chyba nie ma wątpliwości co do tego, że Rosjanie nie palili się z pomocą w jej wyjaśnieniu. Wiarygodność Rosji jest też na tyle mała, że nie ma podstaw, by sądzić, że dostarczone przez stronę rosyjską materiały mają jakąkolwiek wartość.
Dlatego, obojętne, co kto uważa na temat Smoleńska, i obojętne, jakie argumenty stosuje. Nikt racjonalnie drugiej strony nie przekona. Obie strony opierają się na emocjach, uprzedzeniach i wątłych poszlakach, które przez stronę przeciwną z łatwością mogą być wyśmiane. I rzeczywiście śmieszne jest, kiedy jedni albo drudzy twierdzą, że po ich stronie są fakty i profesjonalizm, a po tej drugiej jakieś domysły.
Fakty i wrak są w Rosji.
Wyśmiewana w mediach „herezja smoleńska" jest wobec tego rzeczywiście czymś w rodzaju religii – jej dogmaty opierają się na wierze. Postawa odwrotna jest jednak dokładnie tym samym.