Na poczynania europejskich polityków w sprawie Polski składa się szereg okoliczności. Po pierwsze, najważniejszą motywacją do działania zawsze są realne interesy stojące za górnolotną ideologią, którą politycy posługują się w swoich wypowiedziach publicznych. Europejscy dygnitarze, a w szczególności Martin Schulz, pragną zbić na ostrej krytyce Polski kapitał polityczny, aby zyskać popularność i wzmocnić swoją pozycję w polityce krajowej, gdzie często są słabo rozpoznawalni. Chcą także zwiększyć swoje szanse na objęcie intratnych posad w brukselskiej administracji. Szczególnie atrakcyjnie wygląda stanowisko zajmowane obecnie przez Donalda Tuska, który jako Polak również obrywa rykoszetem dzięki krytyce wobec kraju, z którego pochodzi. Zapewne właśnie dlatego, że był tego świadomy, zareagował szybko, sprzeciwiając się debatowaniu na temat sprawy polskiej.

Druga okoliczność – tym razem należąca już do sfery deklaracji, która ma przykrywać bezwzględną logikę interesu – to „troska" o losy dużego europejskiego kraju i chęć zapewnienia zewnętrznego wsparcia opozycji w Polsce. Takie dictum daje się jednak bardzo łatwo zdemaskować, ponieważ opiera się na nieznajomości polskiej historii i braku zrozumienia dla tutejszej wrażliwości politycznej. W odróżnieniu od państw zachodnich nasz kraj zupełnie niedawno wydostał się spod jarzma sowieckiego dyktatu, który poprzedzony był okupacją nomen omen niemiecką, latami zaborów oraz interwencjami sąsiadów w niezależność I Rzeczpospolitej, popieranych zresztą przez rodzimych zdrajców. Taka zagraniczna „troska" kojarzy się zatem w Polsce nie z troską, a właśnie z Targowicą, zaborami, okupacją i Układem Warszawskim, kiedy to właśnie w innych stolicach zapadały decyzje dotyczące tego, co powinno się dziać u nas.

Trzecia okoliczność to jednostronny wizerunek najnowszych wydarzeń w Polsce, który przedstawiany jest w zagranicznych mediach. Nie ma wątpliwości, że do tego wizerunku przyłożyły się wpływowe środowiska rodzime, publikując to tu, to tam odpowiedniej treści artykuły czy też skargi na kraj kolegom z Zachodu. Ten jednostronny wizerunek widać jak w zwierciadle w wypowiedziach europejskich notabli. Formułują oni swoje zdecydowane opinie, bazując na wybiórczej wiedzy, co powoduje, że wyglądają one po prostu na zwyczajny wyraz niechęci wobec Polski i demokratycznego wyboru Polaków.

Nie należy zatem wierzyć, że eurokraci chcą komukolwiek pomóc. Pomagają sobie. A jeśli jakieś środowiska naiwnie wierzą, że jest to jakiegoś rodzaju przysługa, to jest to przysługa niedźwiedzia, która polskiego wyborcę co najwyżej zniechęci, przypominając mu najgorsze wydarzenia z naszej historii i czyny elit politycznych, które sekundowały zagranicznym interwencjom.