Tomański: Klucz do pustelni

Podobno od kilku lat żył w strachu o swoje życie. Jego przyrodni brat miał wydać na niego wyrok od razu, gdy obejmował rządy. Następny w kolejce może być jego syn oraz przyrodni brat ojca.

Publikacja: 18.02.2017 22:44

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Podobno jedna z jego domniemanych zabójczyń to mężczyzna. W sprawie morderstwa Kim Dzong Nama jak na razie tylko jedno jest pewne - znaki zapytania będą się jedynie mnożyć.

Kim Dzong Nam został zamordowany dzień przed Walentynkami. Trzy dni później cała Korea Północna obchodziła 75. rocznicę urodzin jego ojca Kim Dzong Ila, drugiego w dynastii sprawującej władzę od 1948 roku. Nikt po Dzong Namie nie płakał, ponieważ informacja o zabójstwie nie została podana do publicznej wiadomości. Mieszkańcy Pjongjangu ciągnęli do miejsc kultu swoich liderów. Jedyną nowością tegorocznych obchodów była pierwsza w historii relacja na żywo prowadzona z terytorium Północy za pośrednictwem Facebooka. Will Ripley z CNN pokazywał tłumy podążające na oficjalne uroczystości, na bieżąco odpowiadał na pytania internautów, a opiekunowie ze służb bezpieczeństwa przeglądali się temu z obojętnymi minami.

Transformacja nadchodzi

Bez wątpienia Korea Północna się zmienia. Wątpliwości pozostawia tylko zwrot tej transformacji. Podczas gdy Ripley nadawał z Pjongjangu, Anna Fifield z Washington Post prosto z terminalu numer dwa na lotnisku w malezyjskim Kuala Lumpur opisywała w możliwie dokładnych szczegółach ostatnie chwile Kim Dzong Nama. Przyrodni brat obecnego przywódcy Północy czekał na samolot do Makau. W pewnej chwili miały podejść do niego dwie kobiety. Jedna trzymała go od tyłu i prawdopodobnie rozpylała przy twarzy jakąś substancję. Druga miała ukłuć od przodu zatrutą igłą ukrytą w wiecznym piórze. Akcja mogła trwać 5 sekund. Na tak krótkie zdarzenie nikt nawet nie zareagował.

Potencjalne zabójczynie następnie miały zjechać trzema ruchomymi schodami, minąć sklep H&M, lodziarnię Baskin-Robbins i wyjść z terminalu. Kupiły voucher na taksówkę i kazały się odwieźć do hotelu Empire 40 minut od lotniska. Kierowcy powiedziały, że są z Wietnamu. Kilkanaście godzin później malezyjska policja informowała o kolejnych zatrzymaniach. Pierwsza z kobiet, której zdjęcie w białej bluzce z napisem "LOL" obiegło wszystkie media świata, miała posługiwać się wietnamskim paszportem na nazwisko "Doan Thi Huong". Druga indonezyjskim jako "Siti Aisyah".

Ponieważ mamy do czynienia z Koreą Północną, najbardziej tajemniczym państwem świata, każdy etap śledztwa może prowadzić do błędnych tropów. O wiele bardziej namacalna była natychmiastowa reakcja jednego z internetowych sklepów na chińskim portalu Taobao, gdzie białą bluzkę z identycznym napisem "LOL" można było kupić za 6324 juany (ponad 3,7 tys. zł). Koszulka zniknęła z oferty równie szybko jak się pojawiła, ale internauci odnotowali fakt, że sprzedawano pod hasłem "możesz ubrać się jak połnocnokoreańska agentka".

Chiny milczą

Znamienne jest także to, że o wydarzeniu nie mówią wiele chińskie media. Państwowa telewizja CCTV w pierwszych godzinach po zabójstwie podawała informację, jednak główne media papierowe szybko rezygnowały z pisania o dalszych ustaleniach śledztwa. Chiny chca uniknąć spekulacji o tym, czy same nie były zaangażowane w dotychczasową ochronę Kim Dzong Nama przed morderczymi zamiarami jego przyrodniego brata. Pekin ma od początku problem z Kim Dzong Unem. Nie wiadomo na ile jest to jedynie gra pozorów, ale obecny przywódca ani razu nie wybrał się do swojego głównego sojusznika.

Mieszkańcy Północy także na razie żyją w nieświadomości o zamachu, ale z pomocą chce przyjść Południe. Od stycznia ubiegłego roku, gdy Pjongjang przeprowadził czwartą próbę nuklearną na granicy wyznaczanej umownie przez 38. równoleżnik trwa napięcie, a ponad głowami żołnierzy leci lawina dźwięków i pozytywna propaganda Seulu. Do zestawu najnowszych hitów młodzieżowej muzyki (tzw. K-popu) i serwisów informacyjnych dodano wiadomość o śmierci Kim Dzong Nama. Na Zachodzie jego osoba była znana jedynie ludziom śledzącym sprawy Półwyspu, na Północy wszyscy wiedzą, że był to najstarszy syn Kim Dzong Ila. I tym samym pierwszy dziedzic w kolejce do sprawowania władzy.

Wiewiórka na Facebooku

Koreański serwis NK News jako pierwszy wysunął hipotezę, że Kim Dzong Nam wpadł, ponieważ za dużo mówił o sobie na facebookowym profilu. Miał go prowadzić od 16 października 2008 roku, jeszcze trzy lata przed śmiercią swojego ojca. W społeczności funkcjonował jako Kim Chol, paszport na to samo nazwisko znaleziono przy nim na lotnisku w Kuala Lumpur. Na profilowym zdjęciu Dzong Nam wolał pokazywać zamiast siebie wiewiórkę gryzącą marchewkę. 16 listopada 2015 roku nałożył na fotografię filtr z francuskiej flagi, popularny wśród internautów po zamachach w Paryżu. Pozostałe wpisy nie pozostawiały wątpliwości, że chodzi o niego. Strona pod adresem "https://www.facebook.com/kim.chol.1/" została już zablokowana. Kim Dzong Nam fotografował się na tle pięciogwiazdkowego hotelu Wynn w Makau, w którego kasynie często grywał. Pisał, że tęskni za Europą, podawał prawdziwe dane o uczelniach, na których studiował za granicą (Międzynarodowa Szkoła w Genewie oraz francuskie liceum im. Aleksandra Dumasa w Moskwie), publikował także zdjęcia swojego psa. Nie miał problemu, żeby "lubić" na Facebooku francuskiego muzyka Serge'a Gainsbourga, Władimira Putina, kilka barów w Singapurze czy Howarda, muzyka z Hongkongu, który w wolnych chwilach od promowania za granicą brazylijskiej samby dorabia jako sobowtór Kim Dzong Una. Howard nie podaje swojego nazwiska, ale kontekst, w którym teraz się znalazł, przerósł jego oczekiwania.

Według niektórych to nadużywanie Facebooka i nie dbanie o prywatność sprowadziło na Kim Dzong Nama nieszczęście. Jednak jego znajomi w Makau twierdzą, że trudno było myśleć, że mógłby się obawiać o swoje życie. Poruszał się bez ochrony, sam łapał taksówki, sprawiał wrażenie człowieka odprężonego. Południowokoreańska agencja wywiadowcza mówi wprost, że mógł korzystać z ochrony chińskich władz na terenie byłej portugalskiej kolonii. Makau od lat było bezpieczną przystanią dla niego oraz co najmniej jednej z jego żon i dwójki dzieci, gdy dano mu do zrozumienia, że jego własny kraj i rodzina nie chcą go znać.

Gruby miś w Disneylandzie

Przez lata Kim Dzong Il inwestował w swojego pierwszego syna ze związku z największą miłością widząc w nim głównego następcę. Kim Dzong Nam popadł jednak w niełaskę, gdy w 2001 roku został aresztowany w Japonii za posługiwanie się fałszywym paszportem. 1 maja 2001 roku jego paszport wydany przez Dominikanę, w którym widniał jako "Pang Xiong", po chińsku "gruby miś" wzbudził podejrzenia Japończyków. Dzong Nam przyleciał wówczas na lotnisko Narita w Tokio w towarzystwie dwóch kobiet, żony i kuzynki oraz czteroletniego dziecka. Cała grupa przybyła z Singapuru, by odwiedzić Disneyland w prefekturze Chiba. "Miś" twierdził, że był tam już raz około 15 lat wcześniej. Podejrzani turyści mieli opuścić Japonię po 6 dniach, ale Japończycy nie chcieli czekać do poniedziałku 7 maja i odesłali wszystkich do Pekinu już w piątek 4 maja 2001 roku. Był to burzliwy czas dla Japonii, w którym formowała się przyszła popularność premiera Jun'ichiro Koizumiego (objął stanowisko 4 dni przed incydentem) i gasła pozycja Makiko Tanaki, ówczesnej szefowej MSZ, prywatnie córki jednego z najważniejszych polityków w powojennej historii kraju, Kakueia Tanaki.

Według jednej z wersji wyjazd do Japonii miał na celu odebranie pieniędzy za dostawę broni wysłanej przez Pjongjang. Krążyły także teorie, że syn Kim Dzong Ila przyjechał wykraść japońskie technologie - od 1998 roku kierował rządową grupą ekspertów ds. IT. Kim Dzong Nam jednak konsekwentnie trzymał się wersji z Disneylandem, przyznał że paszporty były fałszywe i że ich wyrobienie kosztowało jeden dzień zwłoki i po 2000 dolarów za sztukę. Ponieważ w maju 2001 roku Japonia i Korea Północna nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych, Pekin odesłał całą czwórkę najbliższym lotem do Pjongjangu dzień później. Po sprawie pozostał niesmak i wiele wątpliwości. Ówczesny prezydent Południa Kim Dae-jung nie udzielał komentarzy, milczeli także Japończycy, unijna delegacja pod kierownictwem premiera Szwecji Perssona nie uzyskała dostępu do informacji. Pewne było jednak to, że Kim Dzong Nam przegrał przyszłość. Jeszcze w styczniu 2001 roku podróżował z ojcem po Chinach poznając sposoby zarządzania w bratnim kraju. Po incydencie z Disneylandem mógł zapomnieć o tym, że kiedykolwiek zostanie następnym przywódcą. Miał wówczas 29 lat.

Kim Dzong Un był o 2 lata młodszy, gdy pod koniec 2011 roku przejmował władzę po Kim Dzong Ilu. Miał wówczas wydać rozkaz ostatecznego wyeliminowania przyrodniego brata. Jeden z połnocnokoreańskich agentów aresztowany przez ludzi Południa w 2012 roku przyznał, że istniał plan rozjechania Dzong Nama rozpędzonym samochodem. Starszy brat miał nawet prosić Kima numer trzy o darowanie życia jemu i jego rodzinie.

Pytania o truciznę

Sposób zamordowania Dzong Nama budzi wątpliwości. Bułgarskie parasole agentów tamtejszej służby bezpieczeństwa kłuły zabijały wstrzykiwaną rycyną. Rosjanie pozbyli się Aleksandra Litwinienki radioaktywnym polonem podanym w herbacie. Były prezydent Ukrainy, Wiktor Juszczenko został wystawiony na działanie dioksyn, które pozostawiły trwałe ślady tak zwanego trądziku chlorowego na jego twarzy. Trwają spekulacje, czy na lotnisku w Kuala Lumpur zastosowano sarin (znany z ataku w tokijskim metrze 22 lata temu), cjanek czy bromek neostygminy odkrytym w "zabójczym piórze", którym agenci Północy chcieli w 2011 roku pozbyć się jednego z przeciwników reżimu.

Do tej pory agenci przybywający znad 38. równoleżnika liczyli się z tym, że po zakończeniu misji czeka ich samobójcza śmierć. Gdy wpadali w ręce Południa, wystarczyło przegryźć kapsułkę z cjankiem i było po sprawie. Chyba że trucizna nie działała i trzeba było się poddać. Tak stało się z Kim Hyon-hui, jedną z dwójki przesłanej przez Północ do podłożenia bomby na pokładzie pasażerskiego samolotu południowokoreańskich linii lotniczych z Bagdadu do Seulu. Podczas pierwszego zaplanowanego międzylądowania w Abu Zabi zamachowcy opuścili maszynę, która następnie wybuchła nad Morzem Andamańskim. Zginęło 115 osób.

Dziś domniemana zabójczyni od napisu "LOL" utrzymuje, że nie miała pojęcia o żadnym zamachu. Twierdzi, że pewna para młodych Indonezyjczyków poprosiła ją o pomoc w zrobieniu komuś kawału. Na dowód swojej niewinności 28-letnia Doan Thi Huong (według wietnamskiego paszportu) wróciła na miejsce zbrodni po dwóch dniach. Pojawia się też hipoteza o tym, że jedną z kobiet uwiecznionych na nagraniu kamer przemysłowych terminalu mógł być w rzeczywistości przebrany w damskie ubranie mężczyzna.

Polski wątek

Hwang Kyo-ahn, premier Południa, który na czas politycznego skandalu przejął obowiązki prezydenta kraju, apeluje o zaostrzenie środków bezpieczeństwa uciekinierów z Północy. Być może Pjongjang będzie chciał przeprowadzić kolejne zamachy. Jeżeli takie czyszczenie pola z krewnych aspirujących do objęcia władzy miało by mieć miejsce, wówczas zgodnie z najczystszą linią rodu Kimów zwaną "Paektu" od nazwy szczytu, na którym miał rzekomo urodzić się Kim Dzong Il, drugi po Kim Dzong Namie powinien zginąć jego najstarszy syn, Kim Han-sol. Uczył się w bośniackim Mostarze i francuskim Instytucie Nauk Politycznych w Hawrze. Przed śmiercią ojca mieszkał z mamą i siostrą na osiedlu Taipa w Makau.

Drugi na proskrypcyjnej liście Kim Dzong Una może być jego wuj, przyrodni brat ojca, Kim Pyong-il. Przez lata uchodził za naturalnego następcę Kim Ir Sena. Był o wiele zdolniejszy od Kim Dzong Ila i podczas gdy ten pierwszy interesował się jedynie robieniem filmów, Pyong-il uczył się dyplomacji. Do tego nawet fizycznie przypominał "wiecznego prezydenta". Popadł jednak w niełaskę, gdy odważył się publicznie krytykować swojego ojca. Odesłano go możliwie najdalej od Pjongjangu - trafił do Warszawy jako ambasador Korei Północnej. Polski okres Pyong-ila dobiegł końca, gdy istniała szansa, że ze względu na swój wieloletni staż będzie mógł zostać dziekanem korpusu dyplomatycznego w naszym kraju. Kim Dzong Un nie chciał pozwolić, by jego wuja spotkały jakiekolwiek zaszczyty i przydzielił mu placówkę w Czechach. Pyong-il cieszy się na tyle dużym szacunkiem przeciwników reżimu, że krążyły pogłoski o możliwości stworzenia przez niego rządu Korei Północnej na uchodźtwie.

Jak na razie nic nie wskazuje, by starszy, rodzony brat obecnego przywódcy, Kim Dzong-chol miał powody do obaw. Uchodzi za człowieka rozrzutnego, dba o własne przyjemności. Nawet jego ojciec nie traktował go poważnie. Ostatni raz widziano go na koncercie Eric Claptona w londyńskim Royal Albert Hall. Opiekował się nim wówczas Tae Yong-ho, zastępca ambasadora w Wielkiej Brytanii, który następnie uciekł do Seulu z najbliższą rodziną w ubiegłym roku.

Dziś Tae udziela często wywiadów opowiadając o tym, kim może być obecny przywódca Północy i czy warto przywiązywać wagę do jego gróźb o puszczaniu zachodniego świata z dymem. Według byłego ambasadora Kim Dzong Un byłby nawet w stanie zrównać z ziemią Los Angeles, jeżeli jego rakiety doleciałyby tak daleko. Te słowa, choć brzmią bardzo poważne, trzeba traktować z rezerwą. Tae Yong-ho także prowadzi grę. Jako aktualnie najwyższy urzędnik Północy, który zdezerterował na Południe, zabiega o uwagę mediów. Seul przeżywa kolejne etapy kryzysu politycznego. 17 lutego o godzinie 5:37 nad ranem za korupcję aresztowano Lee Jae-yonga, szefa całego imperium Samsunga, a w pierwszej połowie marca Trybunał Konstytucyjny ma wydać werdykt odnośnie przyszłości prezydent Park Geun-hye postawionej obecnie w stan impeachmentu. Południe ma także kłopoty z Chinami odnośnie tarczy antyrakietowej THAAD, która dzięki amerykańskim rakietom ma bronić przed ewentualnym atakiem z Północy. Nie wiadomo, jak w chwili realnego zagrożenia zachowa się Donald Trump. Dotychczasowe zapewnienia Jamesa Mattisa, nowego sekretarza obrony USA o pełnym wsparciu dla Seulu, mogą jednak nie wystarczyć, gdy naprawdę coś stanie się na Północy. Wciąż jednak nie wiadomo, czym to "coś" może się okazać.

Podobno jedna z jego domniemanych zabójczyń to mężczyzna. W sprawie morderstwa Kim Dzong Nama jak na razie tylko jedno jest pewne - znaki zapytania będą się jedynie mnożyć.

Kim Dzong Nam został zamordowany dzień przed Walentynkami. Trzy dni później cała Korea Północna obchodziła 75. rocznicę urodzin jego ojca Kim Dzong Ila, drugiego w dynastii sprawującej władzę od 1948 roku. Nikt po Dzong Namie nie płakał, ponieważ informacja o zabójstwie nie została podana do publicznej wiadomości. Mieszkańcy Pjongjangu ciągnęli do miejsc kultu swoich liderów. Jedyną nowością tegorocznych obchodów była pierwsza w historii relacja na żywo prowadzona z terytorium Północy za pośrednictwem Facebooka. Will Ripley z CNN pokazywał tłumy podążające na oficjalne uroczystości, na bieżąco odpowiadał na pytania internautów, a opiekunowie ze służb bezpieczeństwa przeglądali się temu z obojętnymi minami.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji