Kiyoshi Kimura i tuńczyki

Pierwsza w nowym roku aukcja tuńczyków na tokijskim targu przynosi kolejny astronomiczny poziom ceny za rybę. Kiedyś tuńczyk nadawał się tylko dla kotów i nikomu nie przyszłoby do głowy płacić za niego tysiące dolarów.

Aktualizacja: 07.01.2017 13:34 Publikacja: 07.01.2017 13:31

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Historia aukcji na tokijskim targu Tsukiji to obowiązkowy punkt przeglądu informacji z zagranicy dla sporej liczby mediów. Pierwszy tuńczyk nowego roku kupowany jest za kwotę, którą szybko przelicza się na własną walutę. Informacja kwitowana jest mniej lub bardziej rozbudowanym komentarzem o grubej rybie i to wszystko. Astronomiczne kwoty nie biorą się jednak znikąd i nie świadczą o nagłym szaleństwie kupujących. Tuńczyk jest kolejnym przykładem zmian, jakie przeżywa Japonia i przy jego pomocy można stworzyć opowieść polityczno-społeczną.

Jeszcze sto lat temu nikt nie chciał go jeść. Żeby pozbyć się metalicznego smaku mięsa zakopywano tuńczyki w ziemi na cztery dni (mówiono o nim wtedy shibi, dosłownie "cztery dni"), a i tak były to "gezakana", czyli ryby gorszej jakości. Jedli je ze względów ekonomicznych biedni ludzie, a sos sojowy nie służył do podnoszenia walorów smakowych, tylko do zabijania smaku ryby.
W latach 70. XX wieku technologia rozwinęła się na tyle, że ryby można było przewozić na pokładach samolotów w wielkich chłodniach. Ryby się nie psuły i można z nich było robić świeże sushi dla... Amerykanów na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Tam mięso tuńczyków, o wiele bardziej tłuste niż pozostałych ryb, spodobało się na tyle, że tuńczykowe brzuszki zwane toro szybko stały się nowym kulinarnym objawieniem. Japońska gospodarka rozwijała się jak szalona, dlatego jumbo jety pełne towarów made in Japan z USA wracały wypakowane tuńczykami. Zainwestowano wiele, by smak tuńczyka przyjął się także w Japonii, dlatego te pieniądze musiały szybko się zwrócić.

Tuńczyk szybko stał się produktem klasy "kawaii", japońskiej fajniusiości. Smak tłustego mięsa nie wymagał kulinarnego gustu, był przystępny, trafiał do większości i tym samym pozwalał zarabiać. Toro zaczęło być jak rysunkowa postać Hello Kitty, różowe, urocze, przyjazne i zamiast słodyczy kapiące od tłuszczu. Historia zataczała koło i koty (mimo iż według twórców Hello Kitty ani razu nie daje podstaw do tego, żeby uważać ja za kotkę) i po dekadach tuńczyki i koty ponownie znajdowały się we wspólnym zbiorze japońskiej kultury.

Przez lata cena tuńczyków na pierwszych w nowym roku aukcjach oscylowała wokół kilkunastu tysięcy dolarów. Populacja tuńczyków była systematycznie trzebiona, by po 40 latach globalnego zachwytu nad sushi znaleźć się na krawędzi wyginięcia. Dzisiejsze 200-kilogramowe okazy, których zdjęcia obiegają świat w pierwszych dniach stycznia, przed laty uchodziłyby za zbyt małe, by opłacało się je łowić. Świat oszalał na punkcie aukcji także ze względu na człowieka, który udowodnił, że za jednego tuńczyka może dać dowolne pieniądze.

W 2013 roku Kiyoshi Kimura, właściciel sieci restauracji "Zanmai", zapłacił za 221-kilogramową rybę 1,76 mln dolarów. To rekord wszechczasów targu Tsukiji. Kimura przebił swój własny wynik z 2012, gdy jego tuńczyk osiągnął 736 tys. dolarów. Ten sam człowiek w miniony czwartek szósty raz z rzędu wygrał licytację. Stał się żywą legendą świata ginących ryb. Jednak kwota nie rosła jednoznacznie. Po rekordzie z 2013, w 2014 Kimura wygrał aukcję za "jedyne" 70 tys. dolarów, jedną dwudziestąpiątą rekordu. W 2015 płacił jeszcze mniej bo 37,6 tys. W 2016 117 tys., by przed kilkoma dniami ponownie wywindować licytację do 632 tys. dolarów.

W tym szaleństwie jest ukryta logika. Rekordy 2012 i 2013 roku byly konieczne, by pierwszej ryby na japońskim Tsukiji nie kupili Chińczycy. Tak stało się w 2011 roku, gdy pierwszy raz w historii wszystkich przebił Chińczyk, kucharz-celebryta Ricky Cheng Wai-tao. Jego sieć restauracji "Itamae" serwowała tuńczyka za 400 tys. dolarów w Hongkongu, a Japończycy musieli kilka tygodni później zmagać się z Fukushimą. Po niej nic w kraju nie pozostało takie samo.

Ricky Cheng ma mieszaną prasę u siebie, ponieważ od lat wspólnicy pozywają go za otwieranie konkurencyjnych lokali "Itacho" działających na szkodę "Itamae". Kiyoshi Kimura z kolei uchodzi za bohatera. W 2013 roku dostał od rządu afrykańskiego państwa Dżibuti medal za wkład w walkę z... tamtejszymi piratami. Sprawa wyszła dość niespodziewanie, ponieważ restaurator chciał zdobyć nowe łowiska tuńczyków w okolicach Rogu Afryki. Tereny były opanowane przez piratów, którym zamiast łapówek Kimura dał rybackie łodzie. Liczba ataków znacząco się zmniejszyła, a piraci przyznali, że do wybrania takiej drogi życiowej zmusiła ich nie zła wola, ale brak perspektyw po latach wojen domowych w rodzinnych stronach.

Kimura przydał się krajowi także w 2012 i 2013 roku. Japonia nie chciała pozwolić, by drugi raz z rzędu aukcję wygrali Chińczycy tym bardziej dlatego, że Tokio miało z Pekinem na pieńku ze względu na terytorialne spory o wyspy Senkaku (według Chińczyków Diaoyu). Styczniowe zwycięstwo na Tsukiji wymagało wielu środków, dlatego Japończyk windował cenę na niebotyczne 1,76 mln dolarów zdając sobie sprawę, że będą to pieniądze nie do odzyskania.

W aukcji sprzed czterech lat nie chodziło tylko o rybę złowioną u wybrzeży prefektury Aomori. Kimura grał o japoński honor. Itamae z Hongkongu dawało 151 mln jenów, dlatego japońskie Zanmai musiało wyłożyć ostatecznie 155,4 mln. Ryba o wadze niecałych 222 kilogramów nadawała się na około 10 tys. porcji sushi, ale Kimura nie mógł nagle podać jej swoim klientom za wielokrotnie większą kwotę. Przyznał, że wygrana go cieszy, choć wie, że 154 mln jenów zostało w tej sytuacji przepłacone.

W kolejnych latach Chińczycy odpuścili, jednak 2017 ponownie przyniósł tuńczyka za dużo więcej niż jest on w rzeczywistości warty. 632 tys. dolarów za pierwszą rybę nowego roku jest dowodem na to, że japońska dyplomacja będzie miała ręce pełne roboty przez okrągły rok.

Historia aukcji na tokijskim targu Tsukiji to obowiązkowy punkt przeglądu informacji z zagranicy dla sporej liczby mediów. Pierwszy tuńczyk nowego roku kupowany jest za kwotę, którą szybko przelicza się na własną walutę. Informacja kwitowana jest mniej lub bardziej rozbudowanym komentarzem o grubej rybie i to wszystko. Astronomiczne kwoty nie biorą się jednak znikąd i nie świadczą o nagłym szaleństwie kupujących. Tuńczyk jest kolejnym przykładem zmian, jakie przeżywa Japonia i przy jego pomocy można stworzyć opowieść polityczno-społeczną.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem