Nie zadzierać z fryzjerem

Twórcy amerykańskiej komedii o prawie identycznym tytule nie spodziewali się, że ich pomysł na intrygę pojawi się na drugim końcu świata w zupełnie innych okolicznościach.

Publikacja: 07.12.2016 21:41

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

W wydaniu południowokoreańskim, w ogniu zamieszania z prezydent Park Geun-hye fryzjer nie jest jednak byłym agentem tajnych służb, który musi wieść życie w cieniu swojej przeszłości. W Seulu chodzi o 55-letnią panią Jung Song-joo, osobistą fryzjerkę obecnej prezydent, która być może wie, co Park robiła 16 kwietnia 2014 roku podczas tak zwanych "brakujących siedmiu godzin". W tym czasie, gdy tonął prom Sewol, prezydent była nieobecna, czego obywatele nie mogą jej zapomnieć.

Fryzjerka Jung miała zajmować się prezydenckimi włosami w salonie "Toni&Guy" w dzielnicy Gangnam. Układanie trwało teoretycznie 90 minut (mówi się o przedziale między 13 a 15), ale pani Park pojawiła się na spotkaniu ze swoimi doradcami dopiero o godzinie 17. Pałac prezydencki utrzymuje, że wcześniej dostarczył odpowiednie raporty o stanie tonącego promu i przebiegu akcji ratunkowej. Według dziennika "Hankyoreh" tamtego dnia prośba o ułożenie włosów najważniejszej klientki nadeszła dopiero około południa.

Pani Jung być może wie, co poza stylizacją wydarzyło się w czasie owych siedmiu brakujących godzin. Choć dla nas może takie dopytywanie się o szczegółowy fragment dnia wydaje się śmieszne i niepotrzebne, parlamentarzyści w Seulu zastanawiają się, czy ta sprawa ma znaleźć się wśród oficjalnych powodów stawiania prezydent w stanie impeachmentu. Zarzutem wobec Park odnośnie tego brakującego czasu mogłoby się stać działanie na szkodę życia swoich obywateli, którzy nie zostali uratowani na czas z promu Sewol.

Głosowanie nad przyszłością Park Geun-hye w piątek, a już w środę jej rodzinne miasto Daegu wyraziło publiczne ubolewanie nad tym, że od lat popierało ją jako prezydenta. 1386 przedstawicieli miasta (z rożnych branży i stanowisk) przeprosiło na specjalnie zwołanym spotkaniu za wsparcie kampanii Park z 2012 roku i za wiarę w nią od momentu, gdy przejęła stery państwa. Stwierdzono przed kamerami, że wszystkim jest bardzo wstyd za Koreę, miasto Daegu i za nich samych. Zawstydzona grupa oznajmiła, że dołoży wszelkich starań, żeby stworzyć nowe miasto. W tym dzisiejszym nie ma szans na transparencję, uczciwość i próżno liczyć na kogoś, kto zdecydowałby się ujawnić kłopotliwą prawdę. Przed kilkoma dniami właśnie na rodzinnym terenie Park Geun-hye doszło do pożaru centrum handlowego Seomun oraz do podpalenia mauzoleum poświęconego jej ojcu, także byłemu prezydentowi, który w latach 1961 - 1979 rządził Koreą niczym dyktator.

Koreańska telewizja (także ta na Północy) transmituje kolejny dzień wielogodzinne przesłuchania osób podejrzanych o udział w aferze. W poniedziałek przed parlamentarzystami stawili się szefowie największych koncernów, we wtorek byli doradcy prezydent, szefowie komitetów organizacji igrzysk w 2018 w Pjongczang i ludzie prowadzący interesy z Choi Soon-sil, powierniczką pani Park. Wspólnym mianownikiem przesłuchań były dwie najpopularniejsze odpowiedzi - niezależnie od zajmowanego stanowiska czy stawianych zarzutów można było usłyszeć najczęściej "Nie wiem" albo "Nie pamiętam". Drugą powszechną przypadłością stało się unikanie stawienia przed komisją. Pierwszej rundy przesłuchania uniknęła nawet sama Choi, która pomimo pozostawania od 20 listopada w areszcie odmówiła stawienia się na komisji. Powodem miały być napady paniki, na które jednak w areszcie nie przyjmuje żadnych leków. W koreańskim prawie znaleziono przy okazji lukę, dzięki której przy braku odebrania oficjalnego wezwania na przesłuchanie, można unikać przewidzianej za absencję kary bez najmniejszych konsekwencji.

Koreańczycy protestują na ulicach, niektórzy publicyści zastanawiają się, co zrobić, jeżeli pani prezydent naprawdę nie miała pojęcia o aferze, łapówkach i nawet wolała spędzać zbyt wiele czasu na dbaniu o własny wygląd niż na interesowaniu się losami państwa. Czy to daje już innym wystarczające prawo do żądania impeachmentu i do uważania siebie za lepszych. W Korei, która w mgnieniu oka przeistoczyła się z oazy postępu w kraj chaosu i zwątpienia, to wszystko w ciągu zaledwie sześciu tygodniu od wybuchu politycznego skandalu, coraz mniej jest rzeczy mogących uchodzić za prawdziwe. Jeżeli nikt już nic nie wie i nie pamięta, pozostaje jedynie wiara w to, że dziećmi-ofiarami zatonięcia promu Sewol zaopiekował się ogromny wieloryb i do tej pory wozi je na swoim grzbiecie dbając o to, by już nigdy nie stało się im nic złego. Memy o takiej treści stały się popularne wobec narastającej dyskusji o siedmiu brakujących godzinach. Chociaż być może pewien fryzjer wie więcej niż prezesi Samsunga, LG, Hyundai i Lotte razem wzięci?

W wydaniu południowokoreańskim, w ogniu zamieszania z prezydent Park Geun-hye fryzjer nie jest jednak byłym agentem tajnych służb, który musi wieść życie w cieniu swojej przeszłości. W Seulu chodzi o 55-letnią panią Jung Song-joo, osobistą fryzjerkę obecnej prezydent, która być może wie, co Park robiła 16 kwietnia 2014 roku podczas tak zwanych "brakujących siedmiu godzin". W tym czasie, gdy tonął prom Sewol, prezydent była nieobecna, czego obywatele nie mogą jej zapomnieć.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Roman Kuźniar: Atomowy zawrót głowy
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny