Tomański: Wiekopomna chwila

Koreańscy naukowcy wyliczyli, że populacja w ich kraju zacznie się zmniejszać w 2032 roku. Szczytem pod względem liczebności ma zostać osiągnięty za 15 lat, wówczas wszystkich obywateli na Południu ma być ok. 52 mln 960 tysięcy.

Publikacja: 08.12.2016 22:00

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Kiedy rozpocznie się proces zmniejszania populacji, po 33 kolejnych latach Koreańczyków będzie z powrotem tyle samo co w 1990 roku. Niewiele ponad 43 mln. Za tą statystyką kryje się masa zawiedzionych ludzi, przegranych karier, rozczarowań, zawodów zarówno w pracy jak i w życiu osobistym. Na Południu coraz częściej bardziej opłaca się rezygnacja z budowania rodziny, bo mało kogo zwyczajnie na to stać. Te liczby i proces ginięcia społeczeństwa ma za kilka wieków całkowicie wymazać koreański naród z mapy. Oczywiście, jeżeli nie wydarzy się jakiś społeczno-ekonomiczny cud.

Pierwszy, być może mniejszy od tego, który mógłby wprowadzić Koreę na nowe tory, ma teoretycznie wydarzyć się jutro. Głosowanie nad impeachmentem prezydent Park zapowiedziano w parlamencie na godzinę 14 tamtejszego czasu. U nas będzie wtedy 6 rano, pierwsze informacje o decyzji podjętej podczas głosowania prawdopodobnie pojawią się około dwie godziny później.

Niepokój i rozgoryczenie obywateli wobec Park Geun-hye narasta. Pewien 70-latek próbował podpalić budynek Parlamentu, by wyrazić swoją złość na polityczny skandal. Do zajścia doszło o 22:20 w środę, mężczyzna został złapany na gorącym uczynku, gdy podkładał ogień pod krzaki i bramę rządowego kompleksu. To kolejny przykład tego, jak wielka złość została zbudowana w Koreańczykach przez ostatnie lata trwania w rzeczywistości, jak się okazało, bez przyszłości i politycznych autorytetów. W kilka godzin po aresztowaniu głównej bohaterki afery, pani Choi Soon-sil, znalazł się chętny, by główną wichrzycielkę wyeliminować raz na zawsze. Pewien człowiek porwał niewielka koparkę i starał się wjechał nią do budynku prokuratury, w której miała według mediów znajdować się Choi. Wybrał jednak nie ten obiekt i nie zdawał sobie strony, że taranował wejście po niewłaściwej stronie ulicy. Mężczyzna chciał pomóc pani Choi umrzeć zgodnie z tym, co sama oświadczyła przed dziennikarzami podczas pierwszej wizyty w prokuraturze.
W przypadku kobiety określanej jako koreański Rasputin w spódnicy chodziło o to, że po złych uczynkach, zasługuje się już tylko na śmierć. Jednak Koreańczycy, którzy na co dzień nie zajmują się korupcją i czarnymi interesami, pytani o nastroje odnośnie swojej przyszłości, przyznają że najlepiej byłoby się nie urodzić w ogóle. A jeżeli już tak się niefortunnie stało, pozostaje jedynie jak najszybciej umrzeć, żeby oszczędzić sobie cierpienia w społeczeństwie, które nie ułatwia życia.

Taki ponury obraz koreańskiej rzeczywistości wyłania się przy okazji politycznego skandalu. W międzyczasie Azja nie daje o sobie zapomnieć i z rozmachem tworzy nowe perspektywy dla reszty świata. Prezydent Filipin, Rodrigo Duterte, którego świat zdążył poznać jako prostaka, gbura i polityka nie stroniącego od kontrowersji, chce jechać do Stanów Zjednoczonych. Wyjazd nie byłby jednak tylko kurtuazyjny. Duterte chciałby Donaldowi Trumpowi przedstawić swój pomysł walki z narkotykami - w wydaniu obecnie wprowadzonym przez nową administrację na Filipinach w skrócie opiera się na szwadronach śmierci i niekontrolowanej fali zabijania osób mających jakikolwiek związek z narkotykami - jako idealny także na amerykańskie warunki.

Premier Japonii bada nowe możliwości rozkładu światowych sił po amerykańskich wyborach i próbuje nowych negocjacji o Kurylach z Rosją. Oba kraje znajdują się formalnie w stanie wojny od ponad siedmiu dekad. Terytorialne spory nie pozwoliły im przez cały ten czas porozumieć się odnośnie skrawków terenu rozciągających się między północnym krańcem wyspy Hokkaido a rosyjską Kamczatką. W świat transmitowany jest także pozytywny obraz Japonii, która lekko pochyla ze skruchą głowę w kwestii ataku na Pearl Harbour sprzed 75 lat. Shinzo Abe mówi, że będzie pierwszym japońskim politykiem, który z oficjalną wizytą uda się na Hawaje. Nie chce przepraszać ani wypowiadać żadnych ważnych przemówień. Z jego strony ma to być akt dobrej woli wobec Amerykanów, między innymi za wizytę prezydenta Obamy w sierpniu br. w Hiroshimie oraz kolejne zapewnienie nowej administracji Trumpa na dobry początek współpracy.

Abe jednak nie będzie pierwszym Japończykiem na wysokim stanowisku, który odwiedzi Pearl Harbour. Pierwszy był tam inny premier, Shigeru Yoshida. Agencja Associated Press podawała w 1951 roku, że 12 września Yoshida zatrzymał się na międzylądowanie na Hawajach, 20 minut spędził w amerykańskiej bazie, pozował tam do zdjęć i rozmawiał z admirałem Radfordem, dowódcą amerykańskiej floty Pacyfiku. Japońscy dziennikarze wobec tej nieścisłości - ich dzienniki zanotowały jedynie, że ówczesny premier odwiedził miasto Honolulu - pytają, co tak naprawdę pierwsze ma być 27 grudnia, gdy Abe znajdzie się w Peral Harbour. Rząd stara się wybrnąć dyplomatycznie i mówi, że obecny premier jako pierwszy w historii odwiedzi pancernik USS Arizona, muzeum ataku z 7 grudnia 1941 roku. Shigeru Yoshida z kolei zdecydował się na ten historyczny krok, który o mały włos uciekłby świadomości mediów nawet dziś wracając z San Francisco. Podpisywał tam tak zwany traktat pokojowy nazwany od kalifornijskiego miasta, który oficjalnie kończył powojenną okupację Japonii przez Aliantów. Ten moment dał Krajowi Kwitnącej Wiśni długo oczekiwaną wolność. Wielu chciałoby, żeby piątkowe głosowanie nad koreańską prezydent stało się równie dalekosiężne w skutkach dla całego kraju.

Kiedy rozpocznie się proces zmniejszania populacji, po 33 kolejnych latach Koreańczyków będzie z powrotem tyle samo co w 1990 roku. Niewiele ponad 43 mln. Za tą statystyką kryje się masa zawiedzionych ludzi, przegranych karier, rozczarowań, zawodów zarówno w pracy jak i w życiu osobistym. Na Południu coraz częściej bardziej opłaca się rezygnacja z budowania rodziny, bo mało kogo zwyczajnie na to stać. Te liczby i proces ginięcia społeczeństwa ma za kilka wieków całkowicie wymazać koreański naród z mapy. Oczywiście, jeżeli nie wydarzy się jakiś społeczno-ekonomiczny cud.

Pozostało 89% artykułu
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny