Takie dane publikuje szanowany magazyn The Atlantic. Liczby dotyczą działań filipińskiej policji, która pod rządzami nowego prezydenta, Rodrigo Duterte dwoi się i troi, by walczyć z przestępcami. Najważniejszy człowiek kraju uchodzi za osobę, z którą się nie dyskutuje.
O Duterte rzadko pisze się na Filipinach z imienia i nazwiska. Miejscowi twierdzą, że jeżeli ktoś nie korzysta z twojego przezwiska, to albo cię nie szanuje albo nie zna. Duterte zatem to Digong lub także Du30 wymawiane w dialekcie cebuańskim z południa kraju jako "dutirti". Brzmi prawie jak "trzydzieści" po angielsku, a że Filipińczycy są dwujęzyczni, do tego oficjalne konferencje polityków czy telewizyjne reklamy przetykają lokalne słowa angielskimi, tirti staje się automatycznie thirty. Jeżeli ktoś woli, może też sięgnąć po wersję hiszpańską "treinta" wspominając czasy kolonialne.
Du30 to także nazwisko prezydenta zapisywane w filipińskiej wersji internetowego slangu. Podobnie jak w angielskim "leetspeaku" cyfry zastępują podobnie wyglądające litery lub wyrazy. Zniekształcenia narodowego języka stają się sztuką i prawdziwi mistrzowie potrafią tak mieszać filipiński z angielskim, że staje się on nieprzejrzystym slangiem nowej ery. Obecnie główna pani krytyk działań Digonga, senator Leila de Lima w nagłówkach staje się De5, ponieważ piątka w wersji filipińskiej odczytywana jest jak nazwisko polityk.
W gazetach literki tańczą z cyferkami, a polityka przypomina krzyżówkę komiksu z telenowelą. Prezydent to jedyny sprawiedliwy, mściciel, pogromca, Punisher i Brudny Harry w jednym. Ze względu na język pełen przekleństw, bezkompromisowych stwierdzeń oraz obrazoburcze podejście dosłownie do wszystkiego mówi się także o nim jak o filipińskiej wersji Donalda Trumpa.
Du30 w przeciwieństwie do Amerykanina ma jednak za sobą konkretne osiągnięcia. Podczas jego rządów miasto Davao z jednego z najbardziej niebezpiecznych na świecie stało się oazą spokoju. Prezydent, ówczesny burmistrz, przez 7 kadencji stworzył mechanizm kontroli przy pomocy oddziałów nazywanych zgodnie z funkcją szwadronami śmierci. Złych ludzi - chodziło głównie o handlarzy narkotyków i członków mafii - eliminowano często bez sądowych wyroków. Szef miasta lubił pokazywać się ze swoimi najemnikami na ulicach. Prowadził kolumny uzbrojonych twardzieli na motorze, widywano go również z bronią w ręku.