Kolejnym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest eksplozja popularności Pokemonów, wynalazku japońskiego programisty, który podbił świat w wersji nowej gry o nazwie GO. Sukcesu nie trzeba było budować mozolnie mechanizmem promocji wzmacnianej przez państwo. Wystarczyło kilkanaście godzin, by w Pokemony grało jednocześnie najwięcej ludzi na świecie. 21 mln osób na raz korzystało z japońskiego produktu zostawiając tym wszystkim Japonię na marginesie.
Oczywiście Pokemony nie wzięły się znikąd. Swoją obecność ugruntowały od 1996 roku w czasach przenośnych konsoli Game Boy. Jednak w nowej odsłonie trzeba było amerykańskiej technologii, którą swobodnie można w tym przypadku nazwać odpowiednią dawką cyfrowej ułańskiej fantazji, w postaci map Google. Bez tego mechanizmu nie można byłoby mówić o tak dobrym mechanizmie angażowania użytkowników. Japonia kolejny raz udowodniła światu - bo samej sobie raczej nie jest w stanie, wciąż uważa się za wzór doskonałości - że nie stać jej na sukces.
Choć od dekady kilku premierów prowadziło w Japonii działania pod wspólnym hasłem "Cool Japan" to, co japońskie, nie znajduje sympatyków na świecie automatycznie. Japonia może poszczycić się gigantycznym rynkiem muzycznym na skalę globu, ale krajowe gwiazdy nie są specjalnie znane za granicą. Eksport kultury pop nie udał się, jak to można obserwować na przykładzie Korei Południowej, która zwiększa nawet swój PKB dzięki sprzedaży licencji na seriale telewizyjne robione w nowym duchu tzw. hallyu, koreańskiej nowej fali. Japonia ma od lat Hello Kitty, samurajów, ninja, anime i sushi, ale nie potrafi na nich zarabiać.
Ministerstwo handlu, przemysłu i gospodarki (japońskie METI) przyznaje, że na tle świata i ok. 7-procentowego udziału sektora nowej kultury w eksporcie, Tokio wypracowuje mizerne 0,5 procenta. Japońska kreatywność nie znajduje nabywców, jak gdyby jej wcale nie było.
A przecież jest i w kraju radzi sobie znakomicie. Japoński rynek uchodzi za ewenement, ponieważ wciąż znakomicie sprzedają się na nim fizyczne nośniki muzyczne (na świecie przeważa trend kupowania muzyki w postaci cyfrowej na niekorzyść płyt CD), a osiągany wynik stawia kraj na drugim miejscu globalnie po USA (pod względem całkowitej wartości sektora) i na pierwszym (w przeliczeniu na jednego mieszkańca). Wydawcy robią, co im się żywnie podoba. Są w stanie windować ceny, ustalać zaporowe bariery dla konkurencji i nie ponoszą żadnych konsekwencji. Cyfryzacja im się nie opłaca, bo wiązałaby się z utratą dotychczasowej żyły złota.